Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi kundello21 z miasteczka Rzeszów - Racławówka. Mam przejechane 49632.67 kilometrów w tym 8783.23 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.91 km/h Ale liczy się jakość, a nie ilość...
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.plbutton stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
Jeździmy pod patronatem Forum Rowerowe Bikeforum.pl :
  • Najlepsze forum 

rowerowe

  • Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy kundello21.bikestats.pl

    Archiwum bloga

    Wpisy archiwalne w miesiącu

    Lipiec, 2012

    Dystans całkowity:875.42 km (w terenie 142.00 km; 16.22%)
    Czas w ruchu:04:36
    Średnia prędkość:19.35 km/h
    Maksymalna prędkość:62.00 km/h
    Liczba aktywności:12
    Średnio na aktywność:72.95 km i 2h 18m
    Więcej statystyk
    Dane wyjazdu:
    113.00 km 0.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Bieszczady i do Rzeszowa

    Niedziela, 29 lipca 2012 · dodano: 23.09.2012 | Komentarze 0

    Obszerny wpis u mojej Asi

    Bo ja juz prawię śpię ;)


    Dane wyjazdu:
    89.00 km 20.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Biesy i Czady i Beskid niski 2

    Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 23.09.2012 | Komentarze 0



    Więcej u Asi



    Dane wyjazdu:
    134.00 km 20.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Biesy i Czady i Beskid niski 1

    Piątek, 27 lipca 2012 · dodano: 23.09.2012 | Komentarze 0

    Najbardziej rozbudowany wpis jaki widziała ludzkość!
    Przeczytajcie zaraz po moim tylko trochę mniej rozbudowanym, o którym ludzkość jeszcze nie ma pojęcia ;)

    Trasę sam wymyśliłem... dlatego tak fajnie się błądziło :D
    W końcu moja trasa.


    Dane wyjazdu:
    52.00 km 40.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Pchanie, spadanie, maseczka błotna i kąpiel w rzece :) - tak to nazwę.

    Sobota, 21 lipca 2012 · dodano: 24.07.2012 | Komentarze 10

    Kolejna edycja maratonu z Cyklokarpatów, czyli niepozorne Koninki.
    Pewnie byłoby znacznie przyjemniej, gdyby chociaż tego samego dnia przestał padać deszcz, ale na samym starcie niestety zaczął nawalać jeszcze mocniej. Temperatura jednak mi odpowiadała, a to że było błoto i kamienie, w sumie mi wisiało. Kolejny raz przekonałem się że jednak warto jeździć zimą, bo technika w takich warunkach podnosi się znacznie. Nie trzeba wcale się starać utrzymywać toru jazdy, autopilot robi to za nas nawet w najgorszym błocie. Ja skupiałem się raczej jakby tu jeszcze szybciej zjechać i się nie zabić :D


    Na początku trasy dużo asfaltu, co mi się nie podobało za bardzo. Trudno, musiałem naparzać tym moim klockiem, a że kupiłem sobie pulsometr, to pokazywał on przez te pierwsze kilometry asfaltowe tętno jakieś 210-204. Dopiero po paru km rozjazdu tętno zeszło do przepisowych 170-180 i tak już się utrzymywało przez większość trasy.


    Szkoda tylko, że znowu góry przykryła mgła i chmury i nie było często widać nawet pod co się wjeżdża. (Znowu, bo 3 raz jestem tam w okolicach i nigdy nie jechałem tam na sucho).


    Nie pamiętam za wielu szczegółów z trasy, bo jakoś nie mam pamięci do takich szybko przemijających obiektów;)
    Wiem tylko, że podczas maratonu było bardzo dużo błota, wody, kamieni, ogólnie wilgoć zewsząd i wszędzie.


    Na początku trasy przejazdy przez tartaki, rzeczki i ogólnie jak dla mnie, za dużo asfaltu po starcie, ale musiało tak pewnie być, bo przecież trzeba było gdzieś rozciągnąć stawkę.




    Absolutnie najlepszy zjazd tego dnia, to był stromy kamienisty odcinek z Ćwilina. Rower na tym zjeździe został należycie wykorzystany. Niestety podczas zjazdu jakieś drzewo złapało mi za manetkę i urwało ten mniejszy cyngiel i miałem utrudnione zmienianie biegów.

    Na dole okazało się, że złapałem kapcia na przód, a podczas wyciągania dętki jeszcze urwałem w niej wentyl. Założyłem nową i zaraz złapałem drugiego kapcia. Nie wiem co to było. Chyba jakiś mały kolec w oponie, albo po prostu założyłem dziurawą dętkę...
    Czekałem z pół godziny na jakiś ratunek. Zacząłem nawet łatać dętkę, ale wszystko było w błocie i klej nie miał szans załapać. Wkurzony napompowałem oponę ile się da i zjechałem jak najszybciej ile się dało. Niżej prowadziłem już rower i pewien kolega pożyczył mi dętkę. Dzięki niemu przeżyłem :P (było to na 33km)
    Do mety dojechałem jak ostatni męczennik. Ale warto było poszaleć w takich warunkach. Szkoda tylko trochę roweru, bo nie mam sprawnej manetki.



    Kategoria Moje zdjęcia


    Dane wyjazdu:
    44.00 km 5.00 km teren
    02:23 h 18.46 km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Większą ekipą

    Niedziela, 15 lipca 2012 · dodano: 15.07.2012 | Komentarze 0

    Z Asią, siostrą i jej chłopakiem. Przylasek, Lubenia, Babica, Grochowiczna, Lutoryż, Boguchwała.


    Dane wyjazdu:
    45.00 km 4.00 km teren
    02:13 h 20.30 km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Grochowiczna z Asią

    Sobota, 14 lipca 2012 · dodano: 15.07.2012 | Komentarze 0

    Standard. Pojechaliśmy z Asią przez Niechobrz do Czudca, potem Babica, Grochowiczna, Boguchwała.


    Dane wyjazdu:
    24.00 km 0.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Wieczorem z Asią

    Wtorek, 10 lipca 2012 · dodano: 15.07.2012 | Komentarze 0

    Coś mało śmigam fullem :(


    Dane wyjazdu:
    225.00 km 50.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:62.00 km/h
    Temperatura:28.0
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Beskid Niski + Bieszczady czyli jak zawsze masakra...

    Sobota, 7 lipca 2012 · dodano: 10.07.2012 | Komentarze 12

    Bieszczady, wcale nie takie łatwe na rower...


    Pobudka o 6.30 i budzę tez Kone. Mówił wieczorem ze będzie spał do 10, wiec mowie mu ze już 10. Nie miał zegarka wiec uwierzył.


    Dopiero po śniadaniu dowiedział się ze dopiero po siódmej hehe.
    Kolega w schronisku Mówił nam, ze najlepiej jechać sobie czarnym szlakiem do barwinka, bo jest fajnie w cieniu. No to pojechaliśmy. Mokro, w nocy były mgły, a do tego szło się w błotku bo o jeździe nie było mowy.






    -Po co zbierać drewno, przecież tutaj jest :)


    Długo pod górę, pod wieżę obserwacyjną, która okazała się nieczynna.



    Zjazd asfaltem na przejście w Barwinku i zrobiliśmy zakupy. Wybór produktów chyba większy niż w Tesco :P.
    Później pojechaliśmy asfaltem do skrzyżowania na Jaśliska. Podczas jazdy wstąpiliśmy do rzeczki Jasiołki. Ciężko było zakończyć pluskanie się w chłodnej wodzie, a w takim upale to najlepsza rzecz jaką można spotkać na trasie. Rowery tez zostały umyte z błota.



    Zakupy w Jaśliskach. Dalsza droga to męka z gorącem i bąkami, których było strasznie dużo. W lesie mniej, ale na polach olbrzymia ilość. Rzucały się na nas, bo byliśmy jedynymi ofiarami na tym obszarze.


    Chwilowa kąpiel w Jasiołce i dalej jazda na górę i Rezerwat Kamień.
    (oczywiście że Kona pozuje)

    Szlak jednak okazał się pieszy ;) Ale takie piesze są najlepsze na rower MTB.
    Jedziemy i jedziemy...


    Na szczęście to nie tędy ;)

    Bardzo fajny singiel. Tak, cały dzień jechaliśmy tym singlem :D
    Miałem przyczepioną butelkę 1,5 litrową na bagażniku do sztycy i ta o dziwo jakoś się trzymała, a zjazdy były czasami dość hardkorowe.

    Butelka trochę drżała, aż po zdjęciu jej zauważyłem, że jeszcze kilka zjazdów, a by się przetarła...
    Woda w tym dniu to największa wartość, szczególnie że nie mieliśmy tam na górze żadnego źródła wody.

    Mijamy cmentarze z I wojny światowej:


    Przejechaliśmy tez przez dość rozległe torfowisko:


    Szlak po słowackiej stronie był lepiej oznaczony i przygotowany. Oni to jednak się starają. Tam gdzie jest błoto, kładli takie mosteczki z drewna, albo kawały drzew.
    W końcu dojechaliśmy do przełęczy i przejścia granicznego w Radoszycach. Normalnie dziki zachód. Zero samochodów. Minęło nas za to 2 bajkerów.


    Siedzimy sobie w miejscu gdzie było napisane żeby nie śmiecić... no i lud nie słuchał;)


    Po krótkiej naradzie, wyszło, że jedziemy jeszcze chwilę szlakiem czerwonym i niebieskim aż do Nowego Łupkowa. Ta decyzja to był błąd.
    O chyba nie za wiele osób chodziło tamtym szlakiem, więc było masę powalonych drzew, błota, ale w paru miejscach dało się nawet fajnie zasuwać. Pietro zasuwał, a Konę lekko odcinało, bo woda mu się skończyła. Myśleliśmy że jeszcze tylko trochę i zjedziemy sobie koło tunelu, ale tak nie było.
    Słowacy jak już pisałem, dobrze znakują szlaki i nawet takie wypasione namiociki stawiają :D

    Piotruś się cieszy z nowego domku :D


    Zjechaliśmy tylko na Polską stronę i już zgubiliśmy nasz szlak. Coraz gorsze chaszcze. Przedzieramy się przez coraz wyższe trawska, coraz więcej pokrzyw, ostów i bąków. Spotykamy chyba 4 człowieka na tym szlaku. Albo to fatamorgana...
    Pietro się wkurza, bo chyba za daleko zaszliśmy. Idziemy na przełaj. I to jest błąd. Chaszcze i trawa wysokie jak my i do tego powalone drzewa, do tego chmara bąków.
    Jednym słowem aaaaa! spieprzamy szybko!
    Piotrkowi puszczają nerwy (ale z niego to i tak niespotykanie spokojny człowiek), a Kona jak zwykle, nic nie pokazuje że mu źle. Drze do przodu. W końcu wyłazimy na tunel. Trochę ciężko zejść, ale są jakieś takie kaskady dla wody, jak schody, więc jakoś złazimy. Idziemy po murze oporowym tunelu. Niezbyt to bezpieczne, bo ściana ma ze 4-5 metrów wysokości i w razie potknięcia lecimy w dół do rowu odwadniającego.

    (gdzieś w centrum zdjęcia widać głowę Piotrka)


    Przypominam że cały czas nieśliśmy rowery, szliśmy szerokim na 30cm murkiem i jeszcze zabijaliśmy bączale. Czad :D
    W końcu jakoś zeszliśmy na tory i jedna myśl. Spierniczać od tej całej chmary bąków! Jazda po torach i obok. Jak się okazało, szlak wychodził trochę dalej... ożesz kurde.

    W Nowym Łupkowie wypasione bloczki, dużo młodych ludzi, ogólnie miejscowość jakoś nie bardzo pasująca jak na Beskidzko-Bieszczadzkie warunki. Niestety sklep zamknięty. Jedziemy praktycznie o suchych zbiornikach w poszukiwaniu wody i czegoś do jedzenia. Do Cisnej, czyli tam gdzie chcieliśmy, niestety nie dojechaliśmy. Za to znaleźliśmy zagrodę Chryszczatą, ale ceny nas powaliły. Bez komentarza.
    Pod zagrodą planowaliśmy co dalej. Wiemy że jutro nie mamy szans zaliczyć podobnych terenów i jeszcze wrócić do domu na poniedziałek rano. Odpuszczamy jednogłośnie. Wcinam konserwę, Kona piwo i z tego wszystkiego rodzi się pomysł, żeby nie jechać już na Cisną, tylko jeszcze dzisiaj wrócić nocą do domu. No to ok :D
    Pewnemu fajnemu psiaczkowi spodobał sie plecak Kony ;) he he he




    Znajdujemy jakimś cudem sklep. Otwarte! jeee! (a było po 19) nakupiliśmy żarcia i picia na całą noc. Jeszcze pozostało nam tylko podjechać na przełęcz Żebrak i do domu.
    Podjeżdżamy. Robi się już ciemno, cieszymy się że w końcu uwolnimy się od bąków i będzie chłodniej. Podjechaliśmy, ale nie ma gdzie zrobić ogniska.
    Zjechaliśmy już po ciemku na dół aż na Rabe. Potem do Baligrodu. Tam w czołgu wyczaiłem łańcuch KMC8 :D
    Wcinamy odpoczywamy i jedziemy aż do Huzelów. Tam o północy jakimś cudem udaje nam się rozpalić ognisko nad Sanem. (dobrze że pewna pani pożyczyła nam zapalniczkę).


    Kiełbaska w końcu się upiekła i już koło 1 skończyliśmy jeść. Kona jako miszcz wędzarnik piekł najdłużej, ale za to jaaak:D

    Ja wiozę swój napęd rakietowy:


    Ten rozdział będzie się nazywał "walka z sennością". Po ponad 12 godzinach jazdy w terenie, szykowało się kolejne kilka godzin jazdy nocą do rana. Niestety organizm zaczynał już mówić "idź że spać chłopie, za dużo roweru na dzisiaj, żeby jeszcze nocą naginać".
    Nocą jednak było bardzo fajnie, bo chłodek i ruch praktycznie zerowy. Kona i ja wystrzeliliśmy pod Zagórz i jakoś tak nam się dobrze jechało, że Pietro został gdzieś w Sanoku i pojechał sobie sam na Dydnię. Czekaliśmy na niego chyba ze 20 minut w Sanoku.
    Kupiłem sobie napój energetyczny i nawet działał. Zasuwałem sobie raczej fajnym tempem, na zmianę z Piotrkiem. Na stacjach benzynowych jedyną potrzebą jak zauważyłem było piwo. Podchodzi spragniony jego mość, albo i nie mość i mówi nerwowym głosem: sześć żywców! prosz...
    Kolejny też kupił ileś tam piw. Ludzie to kurde mają potrzeby o 2 w nocy. Zamiast spać, to jadą gdzieś po nocach jak debile;)

    Nawalamy z Sanoka do Brzozowa, nawet dobrze idzie. Piotrek walczy z oczami, które chcą mu się zamknąć. Nogi się kręcą. Ciśniemy tempo, bo wtedy trudniej zasnąć. Przed Domaradzem Piotrek nie daje rady, bo senność go strasznie męczy. Dopiero w Jaworniku niebyleckim o 4 ileś tam, kupujemy po energetyku i jedziemy dalej. Jak się okazało, na Piotrka taki energetyk nie działa dłużej niż pół godziny.
    Lutcza! Prawie dom. Już dawno jest jasno. Jakoś dotoczyliśmy się do domu. Jest prawie 7, więc wychodzi na to, że mieliśmy prawie 24h w siodle. Dojeżdżam do domu, nie chce mi się spać. Myję się jem coś i położyłem się spać... Spałem długo.

    Czas jazdy będzie mi znany, gdy Piotrek mi poda.

    Dane wyjazdu:
    100.00 km 0.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Dojazd do Zyndranowej

    Piątek, 6 lipca 2012 · dodano: 15.07.2012 | Komentarze 0

    Dobrze się jechało, bo akurat nie mieliśmy słońca. Dookoła nas wszędzie padało, a my mieliśmy sucho :)


    Dane wyjazdu:
    4.42 km 0.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Dzisiaj najwięcej kilometrów zrobił... No ja:D

    Piątek, 6 lipca 2012 · dodano: 06.07.2012 | Komentarze 3

    Wpisuje to tylko po to, by utwierdzić się w tym jaki jestem leniwy i dlaczego nie robie wpisów. Zaległe grubo ponad tysiąc km...
    Dzisiaj jeszcze pójdzie setka z Piotrkiem w Bieszczady.
    Licznik pokazuje 504km w 25 godzin. Łączny czas spędzony na czerwonej manguście to 344 godziny.