Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi kundello21 z miasteczka Rzeszów - Racławówka. Mam przejechane 49632.67 kilometrów w tym 8783.23 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.91 km/h Ale liczy się jakość, a nie ilość...
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.plbutton stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
Jeździmy pod patronatem Forum Rowerowe Bikeforum.pl :
  • Najlepsze forum 

rowerowe

  • Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy kundello21.bikestats.pl

    Archiwum bloga

    Wpisy archiwalne w kategorii

    Dalekodystansowe

    Dystans całkowity:10530.45 km (w terenie 1975.50 km; 18.76%)
    Czas w ruchu:299:47
    Średnia prędkość:19.65 km/h
    Maksymalna prędkość:74.00 km/h
    Suma podjazdów:17520 m
    Suma kalorii:10000 kcal
    Liczba aktywności:89
    Średnio na aktywność:118.32 km i 6h 14m
    Więcej statystyk
    Dane wyjazdu:
    90.00 km 0.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Pozitiv wajbrejszyn ;)

    Sobota, 11 stycznia 2014 · dodano: 17.01.2014 | Komentarze 2

    Tak sobie pomyślałem, że ładna tam musiała byc impreza, skoro takie coś ktoś zgubił...
    Ale o tym później.



    Rok temu pogoda znacznie bardziej różniła sie od tej teraz:(

    Niestety tym razem jest z 8 stopni w plusie i swieci słońce.
    Umawiam sie z Michałem, a ten w ogóle nie myśli nawet ruszyć tyłka z domu, tylko cały czas coś wymyśla, żeby nie jechać.
    Mieliśmy się spotkać na górze, ale jakoś zbyt szybko wyjechałem z domu i byłem wcześniej na górze, gdzie nie chciałem stygnąć, więc napadłem Michała lawiną smsów, że jadę na dół, pod jego dom, a on już właśnie podjeżdżał i się bardzo zdziwił się ;)

    No to jedziemy na przysłowiowy dół, w dół.
    Miałem nie objawiać moich planów, bo zraziłbym współkompana, ale co mi tam. Plan to moim zdaniem ciekawa miejscówka na Korczynie, czyli punkt widokowy koło byłej opuszczonej restauracji w korczynie, której nazwy akurat teraz jak na złośc zapomniałem. Coś chyba ze Zemsty Fredry... albo Pana Tadeusza...
    Po jękach i stękach, że brzydko, że daleko, że nudno, że trzęsie, że Paweł, stery mi eksplodują! Wreszcie dojechaliśmy do owegoż miejsca, gdzie łatwo dał się zauważyć widok, nie Cergowa, nie Krosno, nie nawet serpentyny w Korczynie, tylko urzadzenie do wytwarzania pozytywnych wibracji. Michał na początku myślał, że to jakiś grip ze składaka, ale później okazało się to znany wszystkim, zagęszczacz do lanego betonu ;) (ukazane na pierwszym zdjęciu).


    W drodze powrotnej Michaelaeaelao pocisnął i pokazał mi, że tysiące godzin trenowania na nowiuśko przeserwisowanym Kettlerze, daje dość wymierne efekty. Zresztą tak samo jak przyjmowanie suplementów i obcowanie z czarną magią ;)

    Serio, to chciałem dac mu fory, niech myśli, że te tysiące godzin nie poszło na marne, bo by sie załamał... :P
    Wiec pozwoliłem dać się wyprzedzać na każdym podjeździe, znakomicie udawałem że nie mam już sił, że się przegrzewam, że jestem głodny i specjalnie dawałem mu odjechać na jakiś kilometr.

    A tak zupełnie serio, to Michał całkiem dobrze podbudował moc i wytrzymałość i teraz możecie się bać z nim jeździć.




    Dane wyjazdu:
    95.00 km 70.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Łogień! a raczej jego brak ;) Strzałówka

    Sobota, 26 października 2013 · dodano: 05.11.2013 | Komentarze 2

    Raz na jakiś czas trzeba zrobić jakiś wyjazd wieńczący sezon letnich ciepłych dni. Czyli tak jakby zakończenie sezonu.

    Nie wiem czemu reszta ekipy nie chciała z nami jechać. Jak widać Rzeszowscy rowerzyści MTB chyba się nas boją, albo nie wiem co...

    Na forum Rowery.rzeszów.pl był temacik, ale zjawiło się tylko 4 osoby ze mną włącznie.

    Kona, Miciu22 i Tobol.
    Na trasie też czekał na nas Wilczek, a Michał postanowił nie jechać z nami (oj Ty...) i czekał na nas na miejscu.

    Z Koną widziałem się ostatni raz na moim weselu, a z Miciem jeszcze dawniej. Jakoś nie możemy się ugadać na jazdy. Chociaż muszę przyznać, jestem cinki w porównaniu z nimi.

    Trasę ustaliliśmy taką jak w zeszłym roku, ale bez pomyłek. Większość terenem i w bardzo ładnej aurze pogodowej.

    Podkarpacie nie jest jakieś strasznie trudne do jazdy, a niepozorne z daleka okrągłe górki, potrafią wycisnąć trochę potu i dodać adrenaliny na zjazdach. Tu przynajmniej da się zjeżdżać bez nadmiernego używania hamulców. Kto nie był, mogę go oprowadzić :D


    Na miejscu, czyli na Strzałówce, okazało się, że nikt nie ma ognia... Ktoś musi jechać po ogień. Padło na naszych najmocniejszych młodych zawodników, czyli Wilczka i Konę. Zjechali na dół, obrobili jakąś biedną babcię, zabrali zapalniczkę, resztę zwrócili i podjechali jeszcze raz na górę.

    No to jesteśmy uratowaniu (myślałem), ale niestety coś to cholerstwo nie chciało się palić. No to może niezawodny sposób na kawałek plastiku (znany z nocnego ogniska na Słonnym). Niestety patent coś nie chciał działać. Podpalamy aż tu nagle... zapalniczka się zepsuła aaaa!

    Wilczek zaufał swojemu instynktowi i włożył pod kije kłęb suchej trawy. Jakoś udało mi się uruchomić zapalniczkę, a czułem że to jej ostatni raz i udało się rozpalić. Buchnęło, że hej i kijochy zaczęły się ładnie palić.
    Niedługo później zajechali na górę panowie, których spotkaliśmy w tym samym miejscu rok temu. Okazało się, że bywają tam co tydzień. Oczywiście też nas poznali.

    Usmażyliśmy kiełbaski, pogadaliśmy na dół.
    Zjazd bajka, a Michał pisał SMS że się wyłożył na położonym drewnie przez jakiegoś "skruwysnyna" (jak to ujął jeden pan).

    Na dole jeszcze jeden raz do SZPARA i na górkę, która niestety nie ma imienia, chociaż dalibyśmy jej nazwę Ściana lub Schody, bo podjazd jest stromy i długi.
    Niestety nie udało mi się go podjechać. Może gdybym się spiął, to by coś z tego było, ale widzę że Miciu też pcha, to też pchałem. Kona i Wilczek za to podarli do samej góry. Potem zaczęli nam robić jakieś wyrzuty, dlaczego nie podjechaliśmy. No po prostu mi się nie chciało i Dominikowi też. Zresztą mamy już swoje lata ;)

    Zaczęło się już ściemniać. Jeszcze zdążyliśmy podjechać na Żarnową i potem już jechaliśmy po zachodzie słońca. Wilczek opuścił nas w Wyżnem na górze. We czterech jechaliśmy do Czudca. W Czudcu opuścił nas Łukasz. Dalej już z lampkami przez las. Bardzo przyjemnie się jechało.

    Bardzo fajny udany wyjazd na ognisko. Kto nie był, ten dyntka :P

    Kilka zdjęć:
    Start:

    Miciu zrywa łańcuch:

    Kona rozwala siodełko:

    i swoje rowerowe spodenki też ;)

    Najedzona kompania:

    Jedziemy na wilcze:


    Zdjęcia od Micia tzw. copyrajt ;)

    A to zdjęcia od Łukasza:



    Piotrek łapie snejka na zjeździe:


    Panoramka ze zdjęć od Micia:


    Taniec podkarpackich plemion:


    Piotrek i Wilczek mają ogień :)


    Grzejemy kiełbachy:


    Panowie też grzeją:


    To jest całkiem dobra podłoga przecież


    i okno też :D


    Początek ścianki:


    Pozdrower.

    Dane wyjazdu:
    168.00 km 4.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Liwocz Nocą prawie do rana

    Sobota, 12 października 2013 · dodano: 13.10.2013 | Komentarze 1

    Wraz z Kolega Lemur89 umówilismy się, że pojedziemy na Liwocz noca, bo za dnia chyba połowa znajomych tam była (ja nigdy, bo zawsze cos wypadało)
    Już o 17:30 wyjechałem na Strzyżów, bo mam tam jednak trochę kilosów, a nie chciałem zapierniczać.
    Dojechałem w 55minut. Potem zakupy w biedrze, i jak dla mnie optymalne. Chociaż mogłem wziąć jedną chałwę więcej.

    Na trasie spokojne tempo, bo Krzysiek nie chciał się wypompować, a na starym rowerze moc ucieka w każdą stronę.
    Tak się rozgadaliśmy, że nawet się nie zorientowałem, a juz byliśmy pod Liwoczem. Potem podjazd lub podejście (jak kto woli) i jesteśmy.
    Ciemno jak w jesieni średniowiecza ;)
    Okazało się, że w środku jest żarówka i zaświeciliśmy sobie. Zjedliśmy i na dół.
    Powrót przez puste Krosno gdzie minęliśmy kilku bikerów z nocnej zmiany.

    Księżyc zaszedł, wioski pogaszone, więc jeszcze ciemniej... Bez lampek nie ma najmniejszych szans na jazdę.
    No to korczyna i podjazd. Potem zjazd i prawie dom. Lutcza. Krzysiek jedzie do domu na Leckę, a ja wrzucam turbo i nawalam do domu, bo nie lubię tego odcinka.

    Rynek w Krośnie:


    Tutaj się jadło i piło:

    Cale ustrojstwo pod krzyżem:


    http://www.bikemap.net/pl/route/2356405-liwocz/

    Wyjazd 17:30 powrót o 4:25
    Opis zrobię jutro :)

    Dane wyjazdu:
    220.00 km 180.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Już po wszystkiem! :D

    Niedziela, 15 września 2013 · dodano: 21.09.2013 | Komentarze 10

    No i już po wszystkim, teraz mogę zacząć jeździć i coś skrobać, bo ostatnio dużo się działo.
    Jak już pewnie niektórzy wiedzą, w międzyczasie ożeniłem się z moją Masakrą i od teraz będzie już wspólna jazda na rowerach.


    Kolejnym etapem było wprowadzenie się do nowego/starego domu i ogarnięcie wszystkiego, bo jednak było tego sporo i nadal jest...

    Zdecydowanie najlepszym wydarzeniem ostatnich czasów, było uczestnictwo w rowerowej górskiej pielgrzymce. Atmosfera jest git, bez smętów, bez jakichś spiewów itd. Po prostu jazda w terenie nasycona widokami i zjazdami z podjazdami ;) Modlitwa jest, ale bardzo minimalistyczna. Sama jazda daje czas na jakąś głębszą rozkminę, szczególnie że nasz księdzu Andrzej "enduro" Rozum*, potrafił trafić do naszych rowerowych głów :)
    3 dni we względnie dobrej pogodzie, ale 4 to już tylko woda woda i jeszcze raz błoto. Do tego zimno.
    Wyżywienie na szóstkę i ogólnie klimat bardzo fajny.

    No i złożyłem sobie rower, a w zasadzie kupiłem i trochę zmodyfikowałem.
    Będzie do jazdy :D

    Dystans jest z pielgrzymki.

    Oto tę rowę:


    Żałuję że nie robiłem wpisów, ale z liczników wynika, że tegoroczny dystans nie różni się znacznie od tego z poprzedniego roku. Jest chyba z 1k mniej.

    Dane wyjazdu:
    98.00 km 60.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Wilcze, Mójka i terenu masa

    Sobota, 29 czerwca 2013 · dodano: 01.07.2013 | Komentarze 0

    Wyjazd pod znakiem zapytania "czy ja jeszcze mogę?" ;)
    Okazało się, że jeszcze daję w miarę radę. Nawet podobała mi się jazda na sztywniaku, bo w sumie dobry rower.
    Zdjęcia z jazdy u Michała MMichałowe
    Mieliśmy z Koną jechać na płaskie, ale jakoś tak wyszło, ze zupełnie nam się odmieniło i zaliczyliśmy we czterech ciekawą miejscówkę, jaką jest rezerwat Mójka, niedaleko Wilczego.
    Kategoria Dalekodystansowe


    Dane wyjazdu:
    114.00 km 0.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Setka na 4 chłopa, to tyle co nic ;)

    Niedziela, 3 marca 2013 · dodano: 04.03.2013 | Komentarze 2

    Ładna pogoda chowa się przed nami... Z ICMa dowiedziałem się, że będzie wiało, padało i jak na złość się zachmurzy. Czyli idealna pogoda dla mnie. Nie wiem czemu, ale wtedy najlepiej mi się kręci i najlepiej się czuję. Strasznie na opak jestem. Może minąłem się z powołaniem. Może powinienem zostać jakimś komandosem... Chyba zbyt chuderlawy jestem.

    Na miejscu zjawił się Tompi, czyli cżłowiek o bardzo aerodynamicznej sylwetce (powiadajo, że wiatr go nie widzi...), Łukasz który nie ma BS!, oraz Kona, czyli nasz ekipowy ścigant jak najbardziej rasowy, w kolorach tygrysich.

    Start spod berdony, gdzie zakupiłem sporo koksu na jakże epicki wyjazd.
    Oraz żelasy miśkowe.
    Przez Rudną, potem masakrator pod wiatr, aż dotarliśmy do miasta, które niegdyś słynęło z fabryki filtrów różnych różnistych, jakie prosty człowiek może sobie wyobrazić (Sedziszów Młp.).

    Po wbiciu się skrzyżowanie, gdzie kierowcy mieli nas daleko w tyle, albo nawet myśleli, że to jakieś istoty nie z tego świata, skierowaliśmy się w stronę Iwierzyc. OLIMPów to taka miejscowość trochę dalej, niestety na tym podobieństwo z Olimpem w Grecji się kończy (mamy mniejszy kryzys:D) i Bystrzyca dla bystrzaków, czyli tych co dostali sie tam na górę o własnych siłach, a wmordewiało i jeszcze napierniczało drobnym snieżkiem.

    Piotrek za zimno się ubrał jak na nasze leciwe tempo, więc postanowił porzucić ekipę amatorów ;) i rzucił się w otchłań Pstrągowej, by poczuć wiatr na plecach i rozpędzić się do prawie że kosmicznej prędkości docierając do planety Boguchwała...

    My z zjechaliśmy sobie na Wielopole (ale nie do Wielopola) i na stolicę podkarpackiego MTB, czyli Strzyżów. Mieliśmy wiatr w plecy i z lekkim dokręcaniem 40km/h przez dużą część drogi.
    Glinikami do Czudca i dalej standardowo przez Lubenie oraz Budziwój do domu.

    Tak przyjemnie się jechało, że chyba trzeba takie coś powtórzyć, tyle że następnym razem może jakoś z wiatrem, np. z Jasła...
    Kategoria Dalekodystansowe


    Dane wyjazdu:
    70.00 km 40.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:-4.0
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Wilcze, tym razem zaliczone

    Niedziela, 17 lutego 2013 · dodano: 18.02.2013 | Komentarze 2

    Kto dzisiaj nie jechał, ten powinien kupić sobie maszynę czasu i wrócić do niedzieli, ponieważ piszę to w poniedziałek :P

    Wczoraj Piotrek napisał mi, że chce jechać oczywiście terenem na Wilcze. Jak wiadomo, miejscówka dość ciekawa do zdobycia, bo większość drogi sam teren i jakieś tam odcinki asfaltowe z 5 domami na krzyż, czyli klasyczna Polska B, a nawet miejscami C. Po drodze jeden sklep.

    Wstałem o 7. O 9 już czekał na mnie Łukasz, czyli jedyny tej zimy twardziel, z którym można jeździć. Piotrek niestety dał w pedałko i zaspał :/
    Pojechaliśmy we dwóch. W Rzeszowie mało śniegu, ale z każdym metrem w pionie, było go więcej. A nawet białe drogi asfaltowe.



    Najgorsze były zjazdy, bo strasznie wychładzały. Podjazdy odwrotnie.
    Jechało się znacznie lepiej, bo śnieg był dobrze ubity i kolce nieźle się wgryzały.

    Najgorzej było już na żółtym szlaku na Patryję. Nie dało się prawie jechać. Mimo, że warstwa śniegu była cienka, jakieś 15-20cm, to był on dośc mocno zmrożony i koła kręciły się w miejscu, a przełamywanie tej warstwy, generowało straszne straty energetyczne. Mieliśmy łącznie parę km pchania.


    Na punkcie widokowym, przywitał nas fajny psiak, który szczekaniem kazał nam sobie rzucać kijami. Rzucałem, aż w końcu mi się znudziło.
    Kilka zdjęć, rzut kijem daleko i spierniczanie do lasu, byle by piesek nie wrócił:P

    Jako że nasze zapasy żywności i picia się prawie skończyły, musieliśmy jechać zielonym do Błażowej. Zjazd w dość głębokim śniegu. Trzeba było jeszcze sporo dokręcać żeby w ogóle jechać. Na szczęście na płaskim odcinku spotkaliśmy 3 osoby, które biegówkami od kilku dni wyjeździły ładny ślad, po którym dało się całkiem fajnie jechać. Podziwiam tych ludzi, bo to jednak ludzie starsi, a śmigają po lesie na biegówkach.
    I znowu, czym niżej tym coraz mniej śniegu. Na dole asfalty już suche i widać trawę. W Błażowej zakupy i kolejny podjazd na Las. Znowu coraz więcej lodu, a jakiś psychol zasuwał jak psychol...

    W lesie był sam lód. Gdyby nie kolce, to pewnie wiele razy bym leżał, lub lądował w rowie. Niestety głupich kierowców przybyło, bo minęło nas w lesie chyba 4 samochody, które ledwo trzymały się drogi. Głupich, bo jechali za szybko jak na warunki, a oni nie mieli kolców.

    Łukasz:


    Na tym terenowa jazda się skończyła. Zjechaliśmy do Tyczyna i dalej już Sikorskiego do domu.



    Dane wyjazdu:
    58.00 km 50.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Prawie Wilcze - i dzisiaj zastanawiam się, czy jestem normalny...

    Sobota, 19 stycznia 2013 · dodano: 21.01.2013 | Komentarze 4

    Napisałem na forum, ale nikt oprócz Łukasza nie chciał jechać. Nawet Miciu, ale jego akurat choroba usprawiedliwiła. Reszta miała problemy z butami, nogami, rowerami, zimnem, sesją, żoną, pracą, a nawet z księdzem :O

    Nie chciało mi się wstawać, ale jakoś poszło. Termosik, energetyk na rozruch, batonik, kanapeczki i ubieram się w mój skafander.

    Przyjeżdżam, a w tunelu już czeka Luk. Pierwsze metry i kilometry, to śniegowe mordobicie. Cały czas padało, a w nocy jeszcze dowaliło z 10cm. Wszystkie drogi białe. Niestety pod spodem zalegała warstwa zmrożonego starego śniegu, który działał lepiej niż hamulec.

    W takich warunkach zdecydowaliśmy jechac bez wodotrysków. Czyli tradycyjnie na Grocho, obczaić jakie są warunki terenowe. Jak dla mnie, dość ok, bo bywało gorzej. Łukaszowi jednak się nie spodobało s i ę ;)


    Po doturlaniu się na górkę, zjechaliśmy już do Babicy, potem podjazd Lubenia, gdzie jakiś kolo chcąc mnie wyprzedzić BMW, niestety zapomniał, że jest zima, a on ma napęd na tylną oś. Miętosił śnieg i miętosił, a ja już dawno znalazłem się na górze. Poczekałem trochę na zwiedzającego okolice Łukasza. Dalej już tylko lepiej. Jak to mawia Marek "czym dalej w las, tym więcej drzew". Staropolska mądrość z którą nijak się nie da niezgodzić ;)




    Skrót dalszych kilomentrów to już taki prosty rekosensans ;)
    Śnieg, człowiek, człowiek z dzieckiem na sankach, człowiek bez dziecka, dziecko bez sanek i sanki bez dziecka, a wszystko to na sniegu! Oraz jeszcze jakiś inny człowiek z łopatą do śniegu oraz również bez.

    U mnie ESP (ekstra super powercośtam) załapał idealnie, jak na ten rower, bo czym dalej, tym lepiej mi się jechało. Niestety Łukaszowi coś się algorytmy pokiełbasiły i było zupełnie odwrotnie do moich;)

    Po przejechaniu przez Las w Sołonce i w ogóle zauważeniu, że na szlaku na Wilcze, jest tylko jeden zasupany ślad samochodu, ogarnęła mię rezyngnancja.
    Łukasz obrał już drogę na północ i ja razem z nim.

    Wycieczka, to dobra rozgrzewka. Trzeba jeździć więcej w terenie, bo zabawa jest przednia...

    Takie są właśnie problemy, gdy spreja dorwie się jakiś analfabeta:

    (Stoję ja)


    Skleciłem nawet jeden filmik. Jak wiadomo, dokument, a nie jakieś tam Where the trail ends:)





    Dane wyjazdu:
    105.00 km 70.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:18.0
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Rozpoczęcie sezonu rowerowego :D

    Sobota, 20 października 2012 · dodano: 24.10.2012 | Komentarze 5

    Ostatnio było ognisko na zakończenie sezonu, a wiemy dobrze, że sezon trwa bez przerwy i tylko leniuchy nie śmigają cały rok.
    Po wstępnym umówieniu się z chłopakami na www.forum.rowery.rzeszow.pl wyjruszylyśmy w znane i bardziej znane;)
    Widoczki ze Strzałówki:

    Na ostatnim planie jakaś górka Obok Gorlic,a tak to Czrnorzecko-Strzyżowski park Krajobrazowy.
    Widok na zachód.


    Jakieś górki w okolicach Domaradza, czyli widok na Wschód.

    Na początku oczywiście coś musiało pokrzyżować moje niecne plany (he he) i złapałem dość spore rozcięcie dętki. Od razu wymiana.
    Jedziemy grupą składającą się z Łukasza, Michała, Piotrka K, Krystiana, Maćka i Tomka P. Tradycyjnie Piotrek W. (kona) zaspał i gonił nas od Rzeszowa do Sołonki, chociaż nie musiał.

    Singiel przy wisłoku to dobra rzecz, pod warunkiem że jest sucho. Już po paru km rowerki zostały uwalone podkarpackim błotkiem, a to lubi się trzymać.

    Pierwszy stromy podjazd na mały tor do DH w babicy i wszyscy czują nogi.
    Dalej już szutrami do Sołonki, gdzie na przystani czekają na nas Michał (Michaelao) i Piotrek W. (Kona) - same koksy:P


    Chwile gadamy... aż za długo. Wiadomo jak to jest:)

    Jazda Szutrami w stronę Rezerwatu Wilcze.

    Niestety wydarzył się wypadek. Wróbelek wpadł mi prosto w kask i okulary i chyba porzadnie oberwał, bo upadł. :(

    Pomimo tego straszliwego zdarzenia, jedziemy dalej.
    Podjazd pod Wilcze spowodował, że grupa rozciągnęła nam się jak guma od majtek.
    Chłopaki którzy jechali z nami pierwszy raz chyba nie spodziewali się takiego tempa. Kilka razy pytam sie ich czy dadzą radę. Jest ok chcą jechać:)


    Dojeżdżamy na Wilcze, czyli jakies 506m górka.
    Tam chłopaki próbują mnie wysadzić na ławeczce, ale niestety zastosowali za małą dzwignię:D (nie udało wamsie! :P)

    Jak tak teraz patrzę na to zdjęcie, to wyglądam jak ofiara, lub raczej jak przestępca;)

    Kręcą się jak pokręcańcy:P

    (chyba wstydzą się siebie...)


    Zjazd do... gdzieś tam w dół i czekamy aż chłopaki znajdą bidony, które im właśnie wypadły. Podjazd i śmigamy sobie przez Las jakimś nowym szlaczkiem.
    Z prawej wielkie psiska do nas biegną.
    Okazało się, że jest całkiem fajny widok i super zjazd po trawie w dół. Dojeżdżamy do głównej drogi na Domaradz. No to tylko jeszcze podjazd na Strzałówkę i gotowe.

    Jak się okazało, droga gruntowa zbudowana została chyba z jakiegos kleju, bo praktycznie ściągała mi buty. Oblepiała wszystko, a i tak dobrze że było w miarę sucho. Chwile udaje się podjechać, ale niestety nie chce mi się:P Pcham do samej góry.

    Niestety część ekipy, czyli Maciek i Krystian, gubią drogę (albo już im się nie chce pchać pod górę) i piszą mi, że zawracają do Rzeszowa szosowo. Z jednej strony ok, ale z drugiej strony szkoda że nie zdobyli tej góry.
    Jednak trzeba ostrożnie mierzyć zamiary na siłę;)

    Na górze chłopaki już wytwarzają ogień. Jak to miło:) Piotrek W. też nie próżnuje.



    Żremy kiełbaski, a po chwili przyjeżdża do nas samochód terenowy z tubylcami, którzy stworzyli to miejsce.
    Goście wyciągnęli agregat, głośnik i coś do popicia;)

    Oczywiście muzyczka tez jest:
    &feature=youtu.be

    Chwile z nimi rozmawiamy...

    Zbieramy się.

    Zjeżdżamy drogą podobną do podjazdowej, ale jest niezły czad:) Porzadny zjazd i w dodatku nieznanym terenem. Jakoś tak się stało, że pojechaliśmy lepszą praktycznie nieubłoconą drogą. Zasuwam za Piotrkiem.

    Przy skrzyżowaniu na Lutcze, zmieniamy zdanie i jedziemy w lewo, a tam fajny podjazd. Coś w stylu Pruchnikowej Golgoty.
    Też trochę pchania i do tego ciepło jak w lecie, bo to akurat południowa strona.
    Na szczycie fajne widoczki.



    Jedziemy cały czas jakimiś polami, trochę szutrami.
    Niestety przez ten zapał do górek, nie wstąpiliśmy do sklepu, a nie mamy kontaktu z cywilizacją. Udało nam się znaleźć bardzo ciekawą agroturystykę. Warto tam wpaść.
    Miła pani użyczyła nam wody i napełniliśmy nasze bidony i bukłaki.

    Parę km od agro, Łukasz kapnął się, że zostawił tam okulary. Wracają się po nie.
    Później juz standard. Czarny szlak, żółty szlak, oczywiście trochę pozarastany :)

    Ja z Piotrkiem i Michałem jedziemy na czudec, a reszta ekipy chyba szosą przez Lubenie.

    Ciemno...
    Michał jedzie do domu, a ja z Koną jeszcze czarnym do Lutoryża. Boguchwała i dom.


    Mapka:


    Dane wyjazdu:
    225.00 km 50.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:62.00 km/h
    Temperatura:28.0
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Beskid Niski + Bieszczady czyli jak zawsze masakra...

    Sobota, 7 lipca 2012 · dodano: 10.07.2012 | Komentarze 12

    Bieszczady, wcale nie takie łatwe na rower...


    Pobudka o 6.30 i budzę tez Kone. Mówił wieczorem ze będzie spał do 10, wiec mowie mu ze już 10. Nie miał zegarka wiec uwierzył.


    Dopiero po śniadaniu dowiedział się ze dopiero po siódmej hehe.
    Kolega w schronisku Mówił nam, ze najlepiej jechać sobie czarnym szlakiem do barwinka, bo jest fajnie w cieniu. No to pojechaliśmy. Mokro, w nocy były mgły, a do tego szło się w błotku bo o jeździe nie było mowy.






    -Po co zbierać drewno, przecież tutaj jest :)


    Długo pod górę, pod wieżę obserwacyjną, która okazała się nieczynna.



    Zjazd asfaltem na przejście w Barwinku i zrobiliśmy zakupy. Wybór produktów chyba większy niż w Tesco :P.
    Później pojechaliśmy asfaltem do skrzyżowania na Jaśliska. Podczas jazdy wstąpiliśmy do rzeczki Jasiołki. Ciężko było zakończyć pluskanie się w chłodnej wodzie, a w takim upale to najlepsza rzecz jaką można spotkać na trasie. Rowery tez zostały umyte z błota.



    Zakupy w Jaśliskach. Dalsza droga to męka z gorącem i bąkami, których było strasznie dużo. W lesie mniej, ale na polach olbrzymia ilość. Rzucały się na nas, bo byliśmy jedynymi ofiarami na tym obszarze.


    Chwilowa kąpiel w Jasiołce i dalej jazda na górę i Rezerwat Kamień.
    (oczywiście że Kona pozuje)

    Szlak jednak okazał się pieszy ;) Ale takie piesze są najlepsze na rower MTB.
    Jedziemy i jedziemy...


    Na szczęście to nie tędy ;)

    Bardzo fajny singiel. Tak, cały dzień jechaliśmy tym singlem :D
    Miałem przyczepioną butelkę 1,5 litrową na bagażniku do sztycy i ta o dziwo jakoś się trzymała, a zjazdy były czasami dość hardkorowe.

    Butelka trochę drżała, aż po zdjęciu jej zauważyłem, że jeszcze kilka zjazdów, a by się przetarła...
    Woda w tym dniu to największa wartość, szczególnie że nie mieliśmy tam na górze żadnego źródła wody.

    Mijamy cmentarze z I wojny światowej:


    Przejechaliśmy tez przez dość rozległe torfowisko:


    Szlak po słowackiej stronie był lepiej oznaczony i przygotowany. Oni to jednak się starają. Tam gdzie jest błoto, kładli takie mosteczki z drewna, albo kawały drzew.
    W końcu dojechaliśmy do przełęczy i przejścia granicznego w Radoszycach. Normalnie dziki zachód. Zero samochodów. Minęło nas za to 2 bajkerów.


    Siedzimy sobie w miejscu gdzie było napisane żeby nie śmiecić... no i lud nie słuchał;)


    Po krótkiej naradzie, wyszło, że jedziemy jeszcze chwilę szlakiem czerwonym i niebieskim aż do Nowego Łupkowa. Ta decyzja to był błąd.
    O chyba nie za wiele osób chodziło tamtym szlakiem, więc było masę powalonych drzew, błota, ale w paru miejscach dało się nawet fajnie zasuwać. Pietro zasuwał, a Konę lekko odcinało, bo woda mu się skończyła. Myśleliśmy że jeszcze tylko trochę i zjedziemy sobie koło tunelu, ale tak nie było.
    Słowacy jak już pisałem, dobrze znakują szlaki i nawet takie wypasione namiociki stawiają :D

    Piotruś się cieszy z nowego domku :D


    Zjechaliśmy tylko na Polską stronę i już zgubiliśmy nasz szlak. Coraz gorsze chaszcze. Przedzieramy się przez coraz wyższe trawska, coraz więcej pokrzyw, ostów i bąków. Spotykamy chyba 4 człowieka na tym szlaku. Albo to fatamorgana...
    Pietro się wkurza, bo chyba za daleko zaszliśmy. Idziemy na przełaj. I to jest błąd. Chaszcze i trawa wysokie jak my i do tego powalone drzewa, do tego chmara bąków.
    Jednym słowem aaaaa! spieprzamy szybko!
    Piotrkowi puszczają nerwy (ale z niego to i tak niespotykanie spokojny człowiek), a Kona jak zwykle, nic nie pokazuje że mu źle. Drze do przodu. W końcu wyłazimy na tunel. Trochę ciężko zejść, ale są jakieś takie kaskady dla wody, jak schody, więc jakoś złazimy. Idziemy po murze oporowym tunelu. Niezbyt to bezpieczne, bo ściana ma ze 4-5 metrów wysokości i w razie potknięcia lecimy w dół do rowu odwadniającego.

    (gdzieś w centrum zdjęcia widać głowę Piotrka)


    Przypominam że cały czas nieśliśmy rowery, szliśmy szerokim na 30cm murkiem i jeszcze zabijaliśmy bączale. Czad :D
    W końcu jakoś zeszliśmy na tory i jedna myśl. Spierniczać od tej całej chmary bąków! Jazda po torach i obok. Jak się okazało, szlak wychodził trochę dalej... ożesz kurde.

    W Nowym Łupkowie wypasione bloczki, dużo młodych ludzi, ogólnie miejscowość jakoś nie bardzo pasująca jak na Beskidzko-Bieszczadzkie warunki. Niestety sklep zamknięty. Jedziemy praktycznie o suchych zbiornikach w poszukiwaniu wody i czegoś do jedzenia. Do Cisnej, czyli tam gdzie chcieliśmy, niestety nie dojechaliśmy. Za to znaleźliśmy zagrodę Chryszczatą, ale ceny nas powaliły. Bez komentarza.
    Pod zagrodą planowaliśmy co dalej. Wiemy że jutro nie mamy szans zaliczyć podobnych terenów i jeszcze wrócić do domu na poniedziałek rano. Odpuszczamy jednogłośnie. Wcinam konserwę, Kona piwo i z tego wszystkiego rodzi się pomysł, żeby nie jechać już na Cisną, tylko jeszcze dzisiaj wrócić nocą do domu. No to ok :D
    Pewnemu fajnemu psiaczkowi spodobał sie plecak Kony ;) he he he




    Znajdujemy jakimś cudem sklep. Otwarte! jeee! (a było po 19) nakupiliśmy żarcia i picia na całą noc. Jeszcze pozostało nam tylko podjechać na przełęcz Żebrak i do domu.
    Podjeżdżamy. Robi się już ciemno, cieszymy się że w końcu uwolnimy się od bąków i będzie chłodniej. Podjechaliśmy, ale nie ma gdzie zrobić ogniska.
    Zjechaliśmy już po ciemku na dół aż na Rabe. Potem do Baligrodu. Tam w czołgu wyczaiłem łańcuch KMC8 :D
    Wcinamy odpoczywamy i jedziemy aż do Huzelów. Tam o północy jakimś cudem udaje nam się rozpalić ognisko nad Sanem. (dobrze że pewna pani pożyczyła nam zapalniczkę).


    Kiełbaska w końcu się upiekła i już koło 1 skończyliśmy jeść. Kona jako miszcz wędzarnik piekł najdłużej, ale za to jaaak:D

    Ja wiozę swój napęd rakietowy:


    Ten rozdział będzie się nazywał "walka z sennością". Po ponad 12 godzinach jazdy w terenie, szykowało się kolejne kilka godzin jazdy nocą do rana. Niestety organizm zaczynał już mówić "idź że spać chłopie, za dużo roweru na dzisiaj, żeby jeszcze nocą naginać".
    Nocą jednak było bardzo fajnie, bo chłodek i ruch praktycznie zerowy. Kona i ja wystrzeliliśmy pod Zagórz i jakoś tak nam się dobrze jechało, że Pietro został gdzieś w Sanoku i pojechał sobie sam na Dydnię. Czekaliśmy na niego chyba ze 20 minut w Sanoku.
    Kupiłem sobie napój energetyczny i nawet działał. Zasuwałem sobie raczej fajnym tempem, na zmianę z Piotrkiem. Na stacjach benzynowych jedyną potrzebą jak zauważyłem było piwo. Podchodzi spragniony jego mość, albo i nie mość i mówi nerwowym głosem: sześć żywców! prosz...
    Kolejny też kupił ileś tam piw. Ludzie to kurde mają potrzeby o 2 w nocy. Zamiast spać, to jadą gdzieś po nocach jak debile;)

    Nawalamy z Sanoka do Brzozowa, nawet dobrze idzie. Piotrek walczy z oczami, które chcą mu się zamknąć. Nogi się kręcą. Ciśniemy tempo, bo wtedy trudniej zasnąć. Przed Domaradzem Piotrek nie daje rady, bo senność go strasznie męczy. Dopiero w Jaworniku niebyleckim o 4 ileś tam, kupujemy po energetyku i jedziemy dalej. Jak się okazało, na Piotrka taki energetyk nie działa dłużej niż pół godziny.
    Lutcza! Prawie dom. Już dawno jest jasno. Jakoś dotoczyliśmy się do domu. Jest prawie 7, więc wychodzi na to, że mieliśmy prawie 24h w siodle. Dojeżdżam do domu, nie chce mi się spać. Myję się jem coś i położyłem się spać... Spałem długo.

    Czas jazdy będzie mi znany, gdy Piotrek mi poda.