Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi kundello21 z miasteczka Rzeszów - Racławówka. Mam przejechane 49632.67 kilometrów w tym 8783.23 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.91 km/h Ale liczy się jakość, a nie ilość...
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.plbutton stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
Jeździmy pod patronatem Forum Rowerowe Bikeforum.pl :
  • Najlepsze forum 

rowerowe

  • Wykres roczny

    Wykres roczny blog rowerowy kundello21.bikestats.pl

    Archiwum bloga

    Wpisy archiwalne w kategorii

    Dalekodystansowe

    Dystans całkowity:10530.45 km (w terenie 1975.50 km; 18.76%)
    Czas w ruchu:299:47
    Średnia prędkość:19.65 km/h
    Maksymalna prędkość:74.00 km/h
    Suma podjazdów:17520 m
    Suma kalorii:10000 kcal
    Liczba aktywności:89
    Średnio na aktywność:118.32 km i 6h 14m
    Więcej statystyk
    Dane wyjazdu:
    238.27 km 0.00 km teren
    09:05 h 26.23 km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Rekord nie pobity, ale ja czuję się pobity

    Czwartek, 7 czerwca 2012 · dodano: 07.06.2012 | Komentarze 15

    Pewnego dnia napisał do mnie Bartek, że jest pomysł, by zrobić taki pseudo wyścig szosowy, na tym co kto ma. Dystans około 240 km. No to jasne że się zgodziłem:D Jeszcze ekipa swoja. Pożyczyłem od Asi rower, wpakowałem mu oponki 32. Rower stał się taką mocniejszą szosówką, bo jednak ma amora, koła 28 i sztyca amortyzowana, która działa (moja dupa jest uratowana:P)

    Wyjazd około 5.30
    Jechało mi się jakoś kijowo. Postarałem się jednak cisnąć, myśląc że jakoś się rozruszam. Pozycja na rowerze jednak nie jest dla mnie. Asi odpowiada, ale dla mnie za krótko, bo mostek już jest krótszy. Przez całą drogę bolały mnie lędźwie i to cholernie przeszkadzało w mocniejszym tempie. Postarałem się dać dupę maksymalnie w tył i ręce na końce rogów i było lepiej.

    W Boguchwale od razu zdjąłem kurtkę, bo jednak za gorąco. Rano asfalty mokre, ale pogoda ok.

    Jadę i jadę... no bo co tu można opisywać. Trasę każdy zna. Asfalt dośc dobry.
    Przed Brzozowem dostaję kopa i cisnę długi czas około 40km/h, a dobra jazda kończy się w Sanoku, gdzie osiągam średnią 30km/h. Niestety nagle mi się odechciewa (może przez te cholerne dziury) i średnia systematycznie spada. Podjazd na serpentynę w Zagórzu nawet idzie sprawnie, ale nie ma powera.

    Zjazd do Leska jest fajny :) Najgorzej jechało mi się do Polańczyka. Istna masakra. Zero mocy. Stoję i gapię na takie widoczki:

    Wcinam co mam i jadę do Soliny. W Solinie zdjęcia na zaporze. Tam licznik wskazuje średnią już tylko 27.5km/h.


    (niewyraźne, bo telefonem robiłem)


    Idę wymęczony do baru przy wjeździe. Zamawiam schabowego, frytki i surówkę. Dobre było :)
    Uzupełniłem jeszcze wodę i chwilę siedzę. Pada deszcz, zimno, a do domu daleko.
    Napisałem SMSy do każdego, że jakby co, to siedzę. Ale niestety zrobiło mi się za zimno, a siedziałem z pół godziny. W Solinie było około 15stopni.
    Zjeżdżam, a Bartek dzwoni, żebym wyszedł z baru. Niestety jestem już w Bóbrce.
    Prozak dopiero w Zagórzu, Gunia też gdzieś niedaleko.

    Jadę na Uherce, ale rezygnuję z trasy jaką wykreślił Piotrek. Normalnie naginam na Sanok przez Lesko.
    W Lesku siedzę sobie przy pomniku z Kościuszką. Wcinam i odpoczywam.
    Podjazd w Zagórzu idzie bardzo łatwo. Na górze dostałem speeda i drę 35-40km/h.

    Sanok... Nuda, Ludzi masa. Normalnie jadę główną. San napakowany wodą, bo z zapory spuszczali.

    Przy wyjeździe spotykam Tomka, gadamy i jadę:) Kilka km dalej spotykam Piotrka, ale tak samo jak Tomkowi, nie chce mu się jechać na zaporę. Obaj jadą na Serpentynę.

    Szosa nudna jest, ale skręcam na Dydnię, bo kolejny raz nie zniósł bym tej całej Lutczy i całej tej drogi jeżdżonej tryliard razy:P

    Wara, Nozdrzec, masakryczny asfalt, a raczej idealne dziury. Jakby ktoś je specjalnie zrobił. Dobrze że nie jechałem szosówką...

    Średnia spada przez te dziury. Jest chyba 26.4. No to dupa, byleby nie zejść poniżej 26, to będzie dobrze (tak sobie myślałem i kląłem na te dziury...)
    Kilka razy łapie mnie deszcz, ale jadę w deszczu bo to w końcu darmowe chłodzenie :D

    Staram się nie schodzić poniżej 27, bo wtedy jest bida:P

    Dynów. Tragedii nie ma. Podjazd idzie nawet fajnie. Znowu jakiś przypływ sił i jadę 30-35. Harta mnie wykańcza. Tam jest cały czas lekko pod górkę i to czuć.
    Piątkowa i Błażowa. Czyli prawie że dom. Wcinam Chałwę. Pierońsko nudny odcinek asfaltowy w Błażowej. Ten odcinek ryje banie, bo widać koniec, ale jest on daleko i jakoś km nie uciekają. Jak w jakimś koszmarze rowerowym :P

    Borek... próbowałem się hipnotyzować przednim kołem, ale nie wyszło;)
    Jakoś tak jest, że znane trasy męczą bardziej. Jednak psychika też w dużej mierze napędza rower.

    Ogólnie jazda po płaskim to jest pikuś. Taki dystans na szosówce po płaskim to można rower 3 razy w tygdniu :P
    Gorzej gdy są podjazdy. Nie ma tego rytmu. Ciężko sie jedzie.

    Na trasie wkurzały mnie samochody z pierwszą literą W na rejestracji... W Polańczyku roi się od Warszawiaków. Szkoda że kultury jazdy to oni tam nie przemycają;)

    Plan wykonany, bo dystans jest prawie taki jak miał być, ale niestety nie pobiłem mojej 250.





    Dane wyjazdu:
    91.95 km 42.00 km teren
    06:47 h 13.56 km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:19.0
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Największe zapupie Polski, czyli Lasy Pogórza Przemyskiego - polecam gumiaki SPD!

    Sobota, 26 maja 2012 · dodano: 27.05.2012 | Komentarze 6

    Kto nie był, polecam. Szczególnie pasmo Jamnej ;) he he...
    Gumiaki kiedyś zrobimy!
    Uwaga, zaczynam opis jakże tej pięknej wręcz epickiej wyprawy do miejsca ciszy...

    Rano przyjeżdża po mnie samochodem Paweł i Tomek. Jakoś udaje nam się upakować mojego czołga w Yarisie. Idealnie się zmieścił :)
    Jedziemy przez Dubiecko itd. Tam nagle wszyscy zaczęli wyjeżdżać na drogę, co powodowało przypływ złych emocji ;)

    Po dojechaniu na miejsce, zaparkowaliśmy przy cmentarzu w Przemyślu. Tomek tak zaplanował i udało się. Składam rower i jazda na Kopiec Tatarski. Od razu podjeździk. Fajnie szło.

    Ogólnie cały ten dzień miałem aż nadmiar mocy.
    Tempo było w sam raz. I dobrze, bo szło mało wody i jedzenia.

    Mieliśmy masę czasu, więc można było pozwolić sobie na częste postoje i robienie zdjęć.

    Wjechaliśmy na czerwony szlak, potem na niebieski.

    Podczas jednego zjazdu gramoliła się jakaś grupka dzieciaków i to chyba jedyna "ludź" jaką spotkaliśmy na tym szlaku.

    Dalej szlak zaczął nas troszkę wkurzać, bo leżało sporo drzew, a jedne nawet troszkę większe;)


    Dalej szlak zrobił się już dobry i w dodatku singielek :D
    Nie ma to jak wydeptane ścieżki przez hardkorowe babcie, podążające do Kalwarii Pacławskiej ;)
    Co jakiś czas przydarzają się jakieś badyle, zakrzaczenia, ale ogólnie szlaczek bardzo zacny.



    To jest to droga na Szybienice, gdzie jest super widoczek jako wizytówka tego dnia.
    (Widoczek z tego miejsca jest na początku wpisu)




    Wcinamy tam co mamy, podziwiamy tereny, a ja marudzę o tym, że na Ukrainie jest źle, że na Białorusi jeszcze gorzej. Ale przecież rowerem można jechać. Szkoda mi tylko ludzi kurde. Przecież tam też żyją bajkerzy, którzy nie mają tak dobrze (bo mamy jednak dobrze) jak my.
    Zjazd po trawie, ale w złą stronę. Potem nawrót. Dalej już dobrą stroną.


    Oglądamy sobie wypasione stadko sarenek. Trzeba przyznać że mają luksusowy apartament. 4 stawy, drzewka dla cienia i duuużo trawki. Do tego ogrodzone od wszelakiego zębiastego zła, które czai się w lesie.


    Jeszcze w dół koło domu (ja się trochę zapędziłem) i znowu wdzieramy się szlakiem po trawie. Szlak jest, ale tor jazdy dowolny. Co za udogodnienie ;) Nic tylko korzystać...


    Wjeżdżamy mozolnie po trawie, aż pod las, gdzie jedziemy równie dobrą trasą;)
    Za lasem... kurde, co tam było za lasem? Mam jakąś dziurę czasową. Aa to był singiel leśny. Gdzie po wyjechaniu ukazał nam się taki oto widoczek:




    Dalej szlakiem, który później sobie odpuściliśmy (bo tak!). Znaleźliśmy się w lesie na fajnych drogach w dół. Niestety tylko w dół i to jeszcze zawróciliśmy.
    Zaczęliśmy szukać dobrej drogi. Paweł wyjął swoją podróżną apteczkę, czyli GPSa (przyrząd, który nieraz uratował nam tyłki)
    Wyznaczył cel "tam gdzieś jest dróżka". No to drzemy przez kolcowane chaszcze i to jeszcze stromo w górę.


    Po wydostaniu się, załapaliśmy się na kolejną ciekawą dróżkę, której nie było, a ktoś nazwał ją szlakiem...
    Paweł znowu poratował Giepeesem. Jakiś enduro-dziadek z jego 60tką, wyznaczył nam trawiastego singla. Zjechaliśmy z bananami na naszych enduro fejsach :p
    Ja dostałem dodatkowo dwa wkłucia od ostrych róż...


    Na postoju napełniliśmy bukłaki. Niektórych to suszyłooo... że hej;)

    Dalej przejazd przez rzeczkę :D


    Później fajny szutrowy podjazd pod Kalwarię.



    Na szczycie Paweł robi zdjęcie zza autokaru, który akurat wbił sie na kadr.

    Podjeżdżamy sobie na połoninkę Kalwaryjską. Mijamy grupkę trekkingowców oraz jednego quadowca ze straży granicznej.



    Szybki zjazd trawką i po chwili Tomek łapie kapcia...


    Mieliśmy łącznie 5 dętek, a ja z 10 łatek, więc nie byłoby biedy w razie kapciobrania;)

    Jesteśmy kilkaset metrów od granicy z Ukrainą.
    Po wsi jaka tam była, został tylko stary przedwojenny cmentarz... Większość grobów pozarastała, a zostały tylko te z nagrobkami. Tu kiedyś było życie... Po wojnie wszystko się zmieniło.




    Zaczynamy podjazd na Suchy Obycz. Ciągle w górę. Co jakiś czas ambony. Czasem jakieś większe. Chyba schrony dla SG w razie niepogody.

    Jedziemy i jedziemy... i przejechaliśmy szczyt :P
    Wracamy, ale nie ma po co, bo wjazdu nie ma. Są tylko krzaczory i trawa. Suchy Obycz niezdobyty.

    Zjeżdżamy troszkę szlakiem do Arłamowa. Hotel jest w remoncie. My za to jemy sobie obiadek na szuterku przy zajeździe.

    Kociołek, polecam, Magda Giesler :P ( i figlarny bazgroł)
    Ja wcinałem na zimno, tak jak lubią ludzie pólnocy;) Tomek i Paweł na ciepło, grzane na turbo enduro kuchence ;)


    Nadciągają czarne cumulusy, a dokładnie stratocumulusy, czyli będzie mokro.



    Zjazd na absolutnie rewelacyjną Jamną! Gdzie szlak to wprost raj dla takich pokręceńców jak my:D
    ... tak sobie to wyobrażaliśmy. Rzeczywistość jednak przerosła nasze oczekiwania. Po prostu za duży hardkor. Ja rozumiem trochę błotka, ale nie aż tyle.



    Chyba woda tam nie odpływa...


    Po przetaplaniu się nieznanego mi dystansu, zaczęła się ulewa. No to jesteśmy w mokrej, błotnej i zimnej czarnej dupie. Idealne miejsce na deszcz.
    Leje, leje, a jakiś... ktoś napisał żeby nie zbaczać ze szlaku. Ale trzeba się ratować. Zjechaliśmy, ale faktycznie, nie da się nawet zboczyć ze szlaku. Wszędzie gęstwina i kłujące krzaczory. To miejsce miało status parku krajobrazowego, więc jeśli jakieś drzewo się złamało, tak pozostało. Wszędzie leżały gałęzie.


    (widzicie krople deszczu?)

    Decyzja jest prosta. Albo drzemy w dół, albo jedziemy dalej, albo wracamy:P
    Przegłosowaliśmy samych siebie i wracamy.
    Paweł w szale, wpakował się w niezłe bagno :D
    My zresztą też mamy całe buciki napełnione wodą. Pchamy te nasze kolubryny.
    W końcu do głowy przychodzi nam pewna myśl...
    A gdyby tak mieć Gumiaki SPD? To byłby dopiero super szlak :D
    Już widzę tę reklamę: Gumiaki SPD Jamna - twój dzień, to błotny dzień!

    Po odwrocie, udajemy się asfaltem na Arłamów i mijamy po raz drugi grupkę trekkingowców.
    Za Arłamowem bajkowy ponad 10 kilometrowy zjazd w pięknej scenerii. Po obu stronach las, dzicz, a pod kołami asfalt. Żadnych domów, żadnych słupów.

    Dojeżdżamy do takiej ładnej miejscowości Makowa. Strasznie mi się spodobała. Jakaś taka bajkowa.

    Ostatnie podjazdy i jeden większy. Serpentynka. Co jakiś czas pada deszcz. Jeszcze tylko zjazd do Przemyśla.
    Siadamy na chwilę na kole jednemu bajkerowi, który chyba nie wie co to przerzutka. Ciągle 3x7 i kadencja chyba ze 30.

    Jeśli to czytasz, to prosimy, używaj przerzutek chłopie! Albo załóż napęd single speed.

    Mokro wszędzie, ale drzemy. Zatrzymujemy się w Kłokowicach przy barze 8 kamer ;)
    Wcinamy co mamy i dalej jazda mokrą, zimną szosą. Jest 13 stopni.

    Po dotarciu, szukamy myjni samoobsługowej. Myjemy rowery i powrót. Pakujemy rowery i jazda do domu.

    Dzięki za jazdę.



    Dane wyjazdu:
    95.00 km 40.00 km teren
    06:20 h 15.00 km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Żółty szlak to chyba też znaczyły żółtki...

    Sobota, 28 kwietnia 2012 · dodano: 29.04.2012 | Komentarze 4

    Bo kto by pomyślał, że większość szlaku od Dynowa będzie tak zarośnięte...

    Ale dało się jechać...

    Na początek zebraliśmy się koło zalewu. Było już niestety ciepło. Jakoś wolałem jednak te jesienne jazdy, no i zimowe... Przynajmniej nie było tyle potu, ale za to trzeba było się ubierać z godzinę.
    Paweł, Tomek i ja. No to drzemy na przylasek. Tam każdy z nas ma inną wizję trasy, ale w końcu mianujemy Tomka dzisiejszym honorowym przewodnikiem. W razie czego wszystko będzie na niego :P
    W przylasku za zielonym szlabanem zauważamy to coś...

    (nie złapało ostrości, bo na programie krajobraz)
    Dalej śmigamy za Tomkiem i asfaltem w dół. Zaraz dalej wjeżdżamy do lasu w Straszydlu, a tam bardzo fajne ścieżki, niestety nimi podjeżdżamy. Paweł nie jest z tego powodu zadowolony;)
    Robi nam kilka zdjęć:

    (normalnie pro :D:D)
    I jedziemy dalej. Kierujemy się na Błażową. Bardzo szybkie szutry i jesteśmy w Błażowej. Przejazd przez kratowany mostek i rzeczkę Piątkówkę.
    Drzemy na szlak:

    Niestety nasze fulle zaczynają mieć humory, bo Tomkowi strzela sztyca, a u mnie stery wariują i też pstrykają (jak się okazuje, to miska sterów w ramie strzela)

    Trudno. Zrobiliśmy szybki serwis, czyli obfite polanie olejem do łańcucha i po jakimś czasie u mnie przestało pstrykać, a u Tomka znacznie ucichło.
    Na zjeździe do Dynowa kilka chmar piesków którym się nudziło, więc nas goniły

    Fajne psiaki...

    Szybki zjazd do asfaltu i jedziemy do Dynowa. W mieście zamówiliśmy dwie Tortille i jednego kebaba. Bardzo fajne żarcie się okazało. Niestety parcie na pedał jakoś się zmniejszyło, ale to pewnie dlatego, że i tak już dość natłukliśmy kilosów.
    Jeszcze zakupy w Dynowie i jedziemy na jakże piękny i zadbany żółty szlak, podkreślam PIESZY.
    Na początku dobrze oznaczony, da się jechać. I tutaj chyba ostatnia najlepsza zabawa tego dnia:


    Niestety, dalej jazda bez GPSa Pawła, gdzie miał wgraną mapkę ze szlakami, była by niemożliwa. Zaczęły się totalne krzaczory i pokrzywy. Cieszyliśmy się tylko z tego, że są jeszcze niskie i na drzewach liście nie są jeszcze zupełnie rozwinięte. Co chwilę Dak sprawdzał na giepsie gdzie jesteśmy i czy dobrze jedziemy. Wygląda na to, że szlak ten raczej zmienił swój bieg, ale śladowe oznakowanie pozostało i nikt nie raczył tego zmienić. Ogólnie to chyba nikt tamtędy nie chodzi, za to dzików to tam jest pełno.
    Przedziemramy się przez trawy, potem chaszcze, rzeczki, jakieś ogrodzone szkółki drzew. Co jakiś kilometr odnajdujemy oznaczenie szlaku. Chyba dla jaj, bo i tak większość drogi wygląda jak z pierwszego zdjęcia, albo tak:

    Tutaj i tak w sumie najlepsza ścieżka:D


    Niestety na tej gorszej, było tak źle, że rower tomka odrzucił swój hak i powiedział : pierdziele, dalej nie jadę! To nie California :P

    Zrobiliśmy mu takiego bajpasa, czyli singla i gietek mógł poruszać kołami. Za to Tomkowi opadła cała chęć do jazdy. Do domu właściwie pozostało wtedy jakieś 40km i to z najgorszego zadupia...
    Widać było nadajnik w Izdebkach:


    Jakoś dotłukliśmy się do Ujazdów w Kąkolówce i niestety dla nas, zjechaliśmy sobie do Błażowej lamentując, jakby to było fajnie, gdyby ten szlak był przejezdny. Tomek na singlu miał kadencję miejscami jakieś 150, a miejscami 30... ;)

    Do Rzeszowa przez Tyczyn i Białą przez Budziwój.

    Mapka wkrótce...

    Więcej u Tomka


    Mapka rysowana, czyli pomija błądzenie ;)


    Pewnie jest niezbyt dokładna, ale coś tam widac...

    Dane wyjazdu:
    100.70 km 4.00 km teren
    05:10 h 19.49 km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    No tak, też zrobiłem sobie te 100km ;)

    Sobota, 17 marca 2012 · dodano: 18.03.2012 | Komentarze 3

    Prządki z Asią :)
    Szosowa setka, ale jakoś nie poczułem. Jakoś tak mało mi tych kilometrów. Gdyby czasu było więcej...
    Będzie nowy most w Zaborowie:


    Na Brzeżance znane wszystkim fajne miejsce:




    W terenie (Węglówka) jeszcze śnieg i lód:


    W tle fajne górki:



    Kawałek serpentyny w Korczynie:


    Widoczność marna, ale trudno się mówi. Pogoda za to przepiękna.



    Dane wyjazdu:
    65.40 km 50.00 km teren
    04:50 h 13.53 km/h
    Max prędkość:60.00 km/h
    Temperatura:-16.0
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Z górki wbrew grawitacji i mrozikowi! - czyli zjazd ze stoku

    Środa, 1 lutego 2012 · dodano: 01.02.2012 | Komentarze 21

    Stało się to na co przygotowywaliśmy się razem z Piotrkiem, czyli wyruszyliśmy zdobyć stok narciarski w Strzyżowie Łętowni.
    Rano zimno jak cholera, nie chciało mi się wstawać i jechać, bo w łóżku tak cieplutko... Ale trzeba:)
    Ubrałem jak zawsze kalesony, jedne spodnie rowerowe i na to spodenki rowerowe. Pod kurtkę Koszulka rowerowa, bluza rowerowa i jakaś zwykła niezbyt gruba bluza cywilna.
    Rękawiczki jak zawsze. Jesienne Lidlowe z dodatkiem takich cywilnych frotte.
    Buty letnie:D za to dwie pary skarpet.
    Na twarz okulary. Pod kask czapa i tyle.

    Rano było jak zawsze -15. Drzemy sobie zalewem tradycyjnie, potem singlem przy Wisłoku aż do Lutoryża. Wjeżdżamy od wiadomej strony na Grochowiczną. Jedzie się fajnie, ale coś kurde zimno, co dziwne...
    Parę wymachów nóg i rąk oraz herbatka i czekolada dały nam ciepło.
    Na górę jedzie sie przyjemnie bo po śnieżku już ładnie ujeżdżonym i nawet czymś tam sypnęli... ale my mamy kolce:)
    Na samej górze chłopy ładują drewno na tira, a my pakujemy się na zjazd czarnym szlakiem do Czudca.
    Szlak zupełnie niechodzony... no może dwa razy ktoś tam szedł, więc jest masakra. Kręcenie kołami prawie w miejscu i niespodzianki w postaci zaspanych kolein.

    Jakoś udaje nam się zjechać i dojeżdzamy do Czudca. Dalej śmigamy sobie aż do Pstrągowej, niestety szosą. Kolce szumią jak 230V na spięciu:D

    W Pstrągowej zastanawiamy się, czy jedziemy podjazdem terenowym, ale rezygnujemy. Jest nam w miarę ciepło.
    6km podjazdu daje nam troszkę w dupkę, ale przynajmniej jest ciepło. Droga asfaltowa, ale biała i oblodzona, do tego wieje nam z lewego tylca...
    Ludzie w samochodach patrzą na nas jak na świrów...

    Potem juz obok lasu w Łętowni i skręcamy na stok. Ścieżynką wydeptaną w śnieżku:)
    Na górze siedzimy i grzejemy się na słoneczku, pijemy i wcinamy czekoladę.
    Ludzie dziwnie na nas patrzą...

    No i w końcu zjazd:D
    Przyznam się, że bałem się jechac szybciej, bo nie wiedziałem czy jakiś narciarz mi nie wpadnie pod kolce... a rower mam ciężki i kolce ostre:)
    Dopiero w połowie stoku miałem spokój, więc przyspieszyłem...
    Piotrek za to zasuwał ze 70 jak nie z 80km/h, bo ja miałem tylko 60, a na filmie widać że on leci jak strzała:)

    Po rozmowie z kilkoma osobami pytającymi nas czy mamy kolce:P Jedziemy sobie na oślą łączkę, a tam otwarty grill i nawet coś tam się pali.
    To korzystamy i suszymy i grzejemy co mamy.
    Ja przytopiłem nawet podeszwy butów:D Piotrek też grzał nogi.

    Żegnamy się z Łętownią i jedziemy na góre, a w zasadzie pchamy żółtym szlakiem, którym przez pewien odcinek jechał Quad. Reszta nie tknięta przez cywilizację.
    Piotrek wpada w dziurę i mówi, że on chce tu umrzeć z rowerem:P

    Wchodzimy na górę i jedziemy sobie na Pasiekę Jar (kto z Rze i Strz. ten wie). Zjazd przez pola troszkę inny, odśnieżony pieknie:) Wyjeżdżamy koło szkoły w Nowej Wsi.
    Dalej to już nuda asfaltowa. Zimno jeszcze nie jest. Dojeżdżamy do Czudca i asfaltem koło cmentarza śmigamy na miejsce zwane Niechobrz Góra. Potem zjazd terenem równolegle do drogi. Tam czuję, że odpływa mi już energia. Chyba temperatura spadła. Ciemno się zrobiło.
    Włączam lampki, Kona montuje lampkę. Parę wymachów nóg i jest przypływ ciepła. Ręce o dziwo trzymają się dobrze. Co parę km robię wymachy i jest dobrze.

    Dzięki Piotrek za jazdę:)
    Cza być twardym nie mientkim!

    Grochowiczna:




    Dało się nawet jechać:p

    Zaraz zjedziemy:



    Nasze gęby zadowolone:D


    Dobrze że było się gdzie ogrzać...



    I teraz najważniejsze... Filmik:)

    &feature=youtu.be

    Jak zawsze taki troszkę dokument bez napisów, przejść bajerów itd. Prosty film.

    Mapka:


    Dane wyjazdu:
    118.00 km 6.00 km teren
    05:58 h 19.78 km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:1.0
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Pierwsza seta i litr na dwóch!

    Sobota, 7 stycznia 2012 · dodano: 08.01.2012 | Komentarze 14

    No to jedziemy panie Piotrku!
    Ale gdzie dzisiaj jedziemy panie Piotrku?
    - a jedziemy sobie w takie fajne miejsce
    - czyli gdzie?
    - w miejsce zwane przez tambylców Prządki, czyli miejsce gdzie wystają takie skały ponad góry.
    - daleko?
    - no będzie z 50km w jedną
    - czad. Jak to dobrze że na polu (podkarpacki slang) jest w miarę ciepło, bo aż 2 stopnie i prawie nie ma wiatru.
    - suuper. No to jedziemy.
    - O kurde Paweł, zapomniałem okularów, poczekasz?
    - jasne Piorek...
    I czekał Paweł nad zalewem, aż Piotrek wrócił.
    Po przejechaniu zalewu, wyjeździe z Boguchwały (Ej Bogu! daj na power) zaczęli gonić jednego bajkera...

    - Piotrek, gonimy gościa! zawsze to jakiś tunel :)
    - W porzo ziomek, ciśnij pedał! (do końca nie wiadomo czy dokładnie to powiedział Piotrek...)
    - Ale zasuwa! Odpuszczamy, bo przecież mamy jeszcze 35km do przejechania

    Gdzieś po minięciu Czudca, nasi bohaterowie tej jakże cudownej wyprawy, postanowili wypić cudowny eliksir...

    - Panie Piotrku, alę mnię się cudnie jedzię!
    - Mnię tęż Panie Pawle!

    - Już niedługo Strzyżów, trzeba wpaść do biedronki... przecież nie po to jechaliśmy by tam nie wpaść.
    - Tak, to był nasz cel, Pawle. Ale jednak warto zaliczyć prządki bo to prawie po drodze. Będziemy mieli z górki po mapie.
    - faktycznie, ale nie obracaj mapy, bo będziemy mieli pod górkę.
    - Spokojnie, znam się na tym, w końcu gegrę studiowałem :D:D

    I tak jechali Ci mężni wojownicy dwóch pedałów i widelców, w krainę pofałdowanych lasów i miejsca gdzie Łukasiewicz wydobywał ropę, gdy w USA biegali jeszcze indianie z Maverickiem.

    - Piotrek, nie wiem czemu Kona nie chciał z nami jechać...
    - też nie wiem Pawle...
    - W taki dzień to nawet Jezus by wstał, gdyby umarł, a Kona żyje, a nie wstał... wstyd to wszelakoż!
    - Przeto dobrze powiadasz Pawle, Piotr Kona mógł przyjechać na swoim węgielnym bicyklu z oponami mlekiem zalanymi. Swoją drogą, cóż za dziwaczna maszyna...

    Nasi dzielni jeźdźcy (jeden na Manguście, drugi zaś na jakimś niezidentyfikowanym poza-pocztowym pojeździe) Pięli się w górę, znaną jako Brzeżanka.
    Mająca 474m wysokości góra, znana była ze zjawisk osuwiskowych.
    Jeden dom nawet zjechał, a właściciel dostał w zamian pole ziemniaków sąsiada...
    Jakaż to była radość, gdy rano obudził się a tu tak łatwo o pyszne frytki! :D

    Dojechawszy na górę Piotr i Paweł, zasiedli na miejscu widokowym i skonsumowali wcześniej zakupioną w biedronce strawę.




    - Cóż za widok Pawle
    - Tak, i dość dobra widoczność... widać nawet Grochowiczną. Nie sądziłem że jest taka duża.
    - Ma niecałe 400m czyli całkiem ok.

    Pojechali dalej.
    Zjazd niczym przez Bieszczadzkie drogi, a na dole cała masa błotnistej brei rozproszonej na całym rowerze i spodniach.

    - Kurde, trochę terenu, a człowiek brudny jak świnia
    - Patrz, tutaj jest grób Admirała Nelsona Keitha zobacz:

    (Admirał Nelson Keith ( 1843-1898 ) angielski geolog i i eksploatator ropy naftowej. Był pierwszą osobą, która zajmowała się wydobyciem ropy naftowej w Węglówce na skale przemysłową. Początki eksploatacji sięgają 1888 roku. W Węglówce pracowali również jego synowie Karol i Edie. Karol był dyrektorem kopalni do 1914r. Obaj bracia wyjechali do Anglii przed wybuchem I wojny światowej. Na nagrobku widnieje napis „Nie ma śmierci. To co za śmierć uważamy, jest tylko przejściem do innego życia.)

    - o kurde blaszka i motyla noga! To również tutaj zaczęła się era ropy naftowej.

    Zmierzając ku suchej górze.


    - Piotrze, ale zacny podjazd.
    - Tak... myślałem że jest dłuższy
    - Ależ jest, przecież tam jest takie chwilowe wypłaszczenie

    Po jakimś czasie dojechawszy już na jakąś tam względną wyższość geograficzną itp, nasi kręcikorbiarze ujrzeli coś jak maczuga z kamienia.

    - Piotrze, już widać, jesteśmy prawie u celu!

    I ich óczom ukazalł się wysoki na paręnaście metrów wielki słup ze skały, wystający poza szczyt góry.
    Minęli jeszcze dwóch niezidentyfikowanych zjazdowców i ruszyli w stronę zamczyska widokowego...

    - Paweł, to po to jechaliśmy tyle w górę, by teraz zjeżdżać?
    - Piotrze, ależ nieee, jeszczę paręset metrów, a będziemy przy zamku, gdzie czeka nas jaskinia na skraju i miejsce na ucztowanie.
    - Zatem jedźmy
    ....

    -Ale piękny widok. Widać Cergową, a Piotruś jakby tam z tyłu. O i Połoniny też są.
    - Tak. Pijmy jedzmy hulajmy, bo radość to wielka!








    Jak powiedzieli tak i zrobili. W ruch poszła czekolada i pół litra wody.
    Tam kończy się historia mężnych rowerzystów, a zaczyna się jazda na ludzie.

    Na dole Piotrek gubi telefon, który rozsypuje się w kawałki, a z góry jedzie samochód i ciężarówa.

    - Piotrek hahaha aaaa! szybko bo zaraz samochód podzieli komóre na jeszcze mniejsze części!
    - Ee i tak jest stara :)
    (to pokazuje, jak wielki spokój potrafi zachować Piotrek nawet w takich sytuacjach)

    Zjazd do Krasnej wydaje się nie mieć końca. Dobre parę km jadą z górki.
    Na dole Paweł stwierdza, że czas już posmarować piszczący z bólu, łańcuch Piotrka, bo jego uszy nie zniosą tego na kolejnych 35km.

    - Piotrek, posmaruję Ci łańcuch, bo normalnie mnie serce boli jak to słyszę
    - nie trzeba, ważne że koła się kręcą
    - ależ trzeba, bo lżej się jedzie na smarze.

    (Smaru smaru, kręcu kręcu, pstryku pstryku - © by Monty Python)

    - no i od razu jest pięknie, a nie taki rudy 102 przez pustynię. Jeszcze stery zajrzę... A co to? Luzy jak stąd do Rzeszowa :O Piotrek, nieładnie tak. Zaraz zniweluję.
    - Ale przecież jest dobrze, koła się kręcą (ale to kwestia czasu kiedy przestaną sasasasa! )

    (kręcu kręcu - © by Monty Python)
    - Gotowe :) Od czego masz swojego mechanika rowerowego.
    - Och dzięki Ci mechaniku rowerowy! uratowałeś moje kulki... w sterach.

    No to jedziemy :)

    - Paweł, to może pojedziemy przez Sołonkę? to chyba będzie krócej, bo tylko jeden raz pod większy podjazd, potem zjazd juz cały czas.
    - Jedziemy.
    ...

    I pojechali dalej, przez Krainę dwóch serpentyn, gdzie Paweł podwoił się by szybciej na nią wjechać, a Piotrek opowiadał jak żałował że kupił korbę SLX (ale już mu przeszło)


    Takim oto sposobem dostali się na samą górę zwanej Przylasek.
    Niżej Budziwój, czyli coś czego nie powinno być na mapie, bo budzi to wuja, a wtedy on zły.

    Zalewem do domu, gdzie na Piotrka czekało 4 batony i masę rarytasów, które musiał sobie samemu ugotować i nawet samemu zjeść.
    Pawłowi pozostała tylko cała Pizza.




    ---------------------------------------------------------------------------
    Musiałem pokręcić się po mieście rowerem, w rowerowych sprawach, dlatego dopisałem te 10km

    Dane wyjazdu:
    100.00 km 5.00 km teren
    04:45 h 21.05 km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:0.0
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    A na Brzeżance zima :)

    Niedziela, 11 grudnia 2011 · dodano: 11.12.2011 | Komentarze 8

    Zrobiłem sobie taką seteczkę na rozgrzanie, bo wiadomo, że w zimie nie ma to jak seta:D
    Czym wyżej tym zimniej, jak widać na zdjęciach.

    Tak było na podjeździe na Brzeżankę, który z daleka wygląda tak:

    A troszkę wyżej już tak:


    Na górze mrozik trzymał bo nawet zacząłem czuć palce, ale to dlatego ze się zasiedziałem na miejscu widokowym

    Nie chce mi się opisywac tej trasy, bo chyba każdy jechał tam z milion razy:) Nie?
    Ogólnie było szosowo, tempo takie ok jak na moje możliwości. Na zjazdach niestety musiałem hamować do kilkunastu km /h bo było sporo lodu, a na Brzeżance koleiny lodowe.

    Po dotarciu na górę moim oczom ukazał się śnieg:D i od razu zachciało się jechać dalej. Śniegu i lodu było aż do Węglówki, czyli z 5km.


    Chwila postoju na miejscu do picia... herbatki z termosu;)


    Słoneczko nawet przygrzewało.

    Później zjazd do Węglówki i jazda w stronę Krasnej:


    W dali Góra Czosnki, z której zjeżdżaliśmy z Koną na wypadzie na Strzałówkę.
    Teraz pewnie dałoby się tam spokojnie jechać, bo mróz złapał, a w lesie wbrew pozorom nie jest tak mokro jak się wydaje.


    I oczywiście nadajnik wszelakich fal elektromagnetycznych na Podkarpacie, a nawet dalej:

    Sucha Góra.

    Dalej zjazd do Lutczy, ale skręciłem znowu na Strzyżów, bo lubię to miasteczko. Powrót praktycznie szosą czerwoną, czyli krajówką.

    Dane wyjazdu:
    93.00 km 30.00 km teren
    05:55 h 15.72 km/h
    Max prędkość:60.00 km/h
    Temperatura:3.0
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    W górę! na ognicho, a las chyba nie spłonął;)

    Sobota, 3 grudnia 2011 · dodano: 04.12.2011 | Komentarze 11

    Napisałem na forum, że jedziemy na ognisko na taką fajną górkę, która nazywa się Strzałówka.

    (fota z panoramio)
    Rano zjawił się jeszcze Tomek bym mu podregulował przednią przerzutkę, bo coś nie hulała. Okazało się, że w serwisie założyli mu w złą stronę taką blaszkę trzymającą linkę.


    Po drodze na ognisko, czekało nas wiele perypetyii :p

    Najpierw jazda wzdłuż Wisłoka, aż na szutry i kładkę, która... jeszcze wisi i ma się w sumie dobrze. Czytałem że jest zbudowana w 1949... no to super:)

    Jak się okazuje, nie jedziemy wcale na Kopalinę, ale drzemy przez Wilcze, bo tak chyba wychodzi bliże, albo tak nam się Piotrkiem tylko wydawało.

    Jedziemy na Przylasek, mijamy dirtowca, a przerzutka Tobola zaczyna strugać korbę. Okazało się, że ma już luz i po prostu zwisa na blat.

    Na górze Piotrek testuje zachowanie pieska (wilczura) czy owy piesek dobrze reaguje i nie pozwala wjechać na posesję. Piesek latał sobie oczywiście dziko po ulicy :)


    Zjeżdżamy do Hermanowej, potem już podjazd niestety asfaltowy do Sołonki.


    U góry Piotrek zwierza mi się, że coś mu wpadło do buzi;) Nie powiem co, bo to tajemnica. Jemy i pijemy.
    Wcześniej Piotrek husia się na huśtawce, którą wywala, a za chwilę wychodzi dziadek ze sklepu. Na szczęście huśtawka już stoi :D

    Zjazd do lasu przy cholernym wietrze w twarz. Pierwszy raz zdarzyło mi się dokręcać na zjeździe prawie na młynku. Pewnie pojechałbym w tył w górę, gdybym przestał pedałować.

    Tomek zaczyna mieć kryzys, ale jakoś udaje mu się go pokonać. Bo to w psychice często tkwi kryzys.
    Na wilcze zajeżdżamy jakoś tak nawet fajnie, bo nie wieje, gdyż żesz, ponieważ, iż jedziemy lasem oraz nielasem, ale polanami ;)
    Tam Kona zwierza nam się z tego co mu wpadło do buzi;)

    Znajdujemy sznurek, a Piotrek chce mnie holować pod górę. Na samą myśl o hamowaniu moim rowerem, wiążącym się z jednoczesnym wyciągnięciem roweru spod tyłka Kony, robi mi się wesoło:D ale rezygnujemy z tego zwariowanego planu.
    Za to sznurek zabrałem do kieszeni, bo może akurat się przyda do holowania kogoś w razie awarii, czy utraty przerzutki...



    Konie nie robiłem, bo zapierdzielał za szybko, a mój autofocus nie działa przy tak szybko poruszających się obiektach.

    Zjazd z Wilczego po stromym zboczu do Gwoźnicy górnej. Tam chłopaki kupują po kiełbasie, chleb i keczup.
    Kona chce jeszcze piwko, ale nie ma gdzie schować biedulka:D
    Ze sklepu wychodzi koleś z dwoma siatami pełnymi browarów... Kona jeszcze bardziej chce piwko!

    Zaczyna gonić nas zwariowany piesek Husky, ale najpierw wpada z łańcuchem w rower Tomka. Fajny psiak, mogliśmy go zabrać i zrobić sobie Bikejoring...

    Podjazd koło cmentarza i zjazd z super widoczkami prawie do Lutczy. Tam w lesie robimy sobie jednak ognisko, bo zgłodnieliśmy, a tam nie wiało i był daszek (wcześniej lekko kropiło)


    Mieliśmy szczęście że ktoś strugał płot i było dużo wiórów z kory. Pozbieraliśmy to i szybko rozpaliliśmy ognisko.
    Potem wiadomo co:)


    Pieczona czapka... mmm rarytas :D

    Na powrót jedziemy jeszcze na Strzałówkę, ale niestety jakieś 3km przed szczytem rezygnujemy, z powodów znanych jedynie drugiej części grupy, czyli Tomkowi i Łukaszowi.
    Piotrek ma niedosyt terenu, więc Łukasz i Tomek uderzają asfaltem na Rzeszów, a ja z Koną jedziemy na Kopalinę czarnym szlakiem i żółtym konnym. Jest już całkiem ciemno. Zaliczam glebę w koleinie. Na górze jest sporo błotka. Czuć że polało trochę. Zjazd jak w bajce. Cały czas z wiatrem. Piotrek zalicza małą glebę na koleinie dalej.
    Zjeżdżamy do Czudca, jedziemy na Grochowiczną terenem. Jedzie się super. Kiełbasa doszła. W lesie pięknie i cicho, oraz ciemno.
    Dalej standard. Zalewem do domu.

    (mapka rysowana)

    Dane wyjazdu:
    134.00 km 50.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Strzałówka z Koną - tam to jest jazda

    Niedziela, 2 października 2011 · dodano: 21.11.2011 | Komentarze 0


    Po awarii na Wilczym, nie poddaliśmy się z Piotrkiem i wyruszyliśmy na Strzałówkę.
    Na chama darliśmy przez pola, byle tylko w terenie i kręciliśmy się nieraz w koło:D:D
    W Lutczy wyjechaliśmy za stacją, więc nawrót i już na dobrą drogę, gdzie jej... nie było, za to bardzo fajne dwa pieski, które zachciały być głaskane, więc dzięki temu dzisiaj mogę pisać te słowa tymi rencyma;)
    W gorę, w lewo, w prawo, koło domu (ma się tę pamięć, co :D), potem zeżarliśmy jabłka których wtedy było dużo. No i zjeżdżamy na dół szutrem i kurzawicą, gdzie kona zakurzył facetowi spodnie kościołowe... facet zły, a ja jeszcze nadjechałem.
    No to w dół pod sklep, gdzie dziadek (tubylec) mówi nam że na strzałówkę się nie da rowerem, żebyśmy zostawili u niego pod domem. My na to: my nie z tych waćpanie, co swoje rumaki zostawiają przed bitwą u chłopa na dziedzińcu;)

    Po zdjedzeniu mojego wysokokalorycznego żarcia, czyli czekolady, buły, konserwy, a Piotrek po swoim równie mocnym jogurcie ;) Ruszylim dalej podbijać górę niezdobytą...

    Podjazdy szły fajnie, czasem tak w pionie że nie szło się utrzymać. Na szczycie postój i jazda w dół nieznanymi nam drogami.
    W lesie za GPS robi mój kompas. Jak się okazało, trafilismy na tak fajne drogi leśne, że mieliśmy rowerową ekstazę:) Górka jest rewelacyjna. Powleczona siecią dróg leśnych i z dużą ilością szybkich zjazdów i stromych podjazdów. Tam też zgubiłem pokrętło od amora. W zasadzie Zjazd w kierunku góry Czosnki od Strzałówki to rewelacja. Da się też dojechać do suchej góry, ale jest stromo że hej, a nawet ho ho ;)

    Myślę że filmik pokaże chociaż trochę jak tam jest. Warto się tam wybrać, ale koniecznie mocnym sprzętem, bo nawet nas na fullach nieźle wytłukło.
    Jeszcze nie raz zaliczymy tą fajną górę.

    Filmik z jazdy (mocno stracił na jakości..)


    Bardzo stroma ulica w Strzyżowie... Warto się wybrać.

    Herby:


    Mapka będzie...
    Kilometry się nie zgadzają, bo nie uwzględnia błądzenia.


    Dane wyjazdu:
    124.00 km 25.00 km teren
    h km/h
    Max prędkość:0.00 km/h
    Temperatura:
    HR max: (%)
    HR avg: (%)
    Kalorie: (kcal)

    Z Matajsenem na Strzałówke

    Wtorek, 27 września 2011 · dodano: 21.11.2011 | Komentarze 0

    Nie wiem kiedy, ale na Blogu i Kuby jest:D
    Mieliśmy zaliczyć Strzałówkę, ale jakoś nie chciało nam się, więc jechaliśmy polami i szutrami, aż do Krasnej, potem Prządki, i powrót przez Strzyżów itd:D




    heeee... szosą niestety trzeba było.