Info

Więcej o mnie.















Moje rowery

Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Luty4 - 0
- 2025, Styczeń4 - 0
- 2023, Kwiecień1 - 0
- 2021, Maj1 - 0
- 2021, Luty2 - 0
- 2021, Styczeń1 - 0
- 2020, Październik1 - 0
- 2020, Wrzesień2 - 0
- 2020, Sierpień1 - 0
- 2020, Czerwiec4 - 0
- 2020, Maj3 - 0
- 2020, Kwiecień7 - 0
- 2020, Marzec6 - 7
- 2019, Sierpień3 - 0
- 2019, Lipiec2 - 1
- 2019, Czerwiec1 - 0
- 2019, Maj3 - 0
- 2018, Listopad1 - 1
- 2017, Sierpień1 - 1
- 2017, Czerwiec1 - 0
- 2017, Styczeń1 - 0
- 2016, Grudzień1 - 0
- 2016, Maj2 - 5
- 2016, Marzec1 - 5
- 2015, Grudzień1 - 1
- 2015, Listopad1 - 4
- 2015, Wrzesień4 - 1
- 2015, Sierpień1 - 3
- 2015, Czerwiec4 - 0
- 2015, Maj8 - 8
- 2015, Kwiecień5 - 3
- 2015, Marzec5 - 2
- 2015, Luty6 - 15
- 2015, Styczeń3 - 3
- 2014, Grudzień1 - 7
- 2014, Październik1 - 5
- 2014, Wrzesień6 - 12
- 2014, Sierpień1 - 1
- 2014, Czerwiec13 - 21
- 2014, Maj10 - 13
- 2014, Kwiecień8 - 24
- 2014, Marzec6 - 12
- 2014, Luty13 - 14
- 2014, Styczeń6 - 4
- 2013, Grudzień11 - 24
- 2013, Listopad9 - 7
- 2013, Październik13 - 25
- 2013, Wrzesień6 - 14
- 2013, Sierpień1 - 1
- 2013, Lipiec1 - 1
- 2013, Czerwiec1 - 0
- 2013, Maj1 - 3
- 2013, Kwiecień6 - 9
- 2013, Marzec16 - 29
- 2013, Luty12 - 38
- 2013, Styczeń9 - 22
- 2012, Grudzień15 - 49
- 2012, Listopad16 - 36
- 2012, Październik10 - 9
- 2012, Wrzesień14 - 23
- 2012, Sierpień6 - 0
- 2012, Lipiec12 - 25
- 2012, Czerwiec11 - 31
- 2012, Maj11 - 34
- 2012, Kwiecień22 - 48
- 2012, Marzec14 - 45
- 2012, Luty8 - 56
- 2012, Styczeń14 - 98
- 2011, Grudzień15 - 82
- 2011, Listopad12 - 26
- 2011, Październik25 - 14
- 2011, Wrzesień2 - 0
- 2011, Sierpień10 - 15
- 2011, Lipiec16 - 42
- 2011, Czerwiec19 - 61
- 2011, Maj32 - 55
- 2011, Kwiecień22 - 26
- 2011, Marzec18 - 100
- 2011, Luty7 - 63
- 2011, Styczeń16 - 78
- 2010, Grudzień10 - 77
- 2010, Listopad12 - 78
- 2010, Październik3 - 16
- 2010, Wrzesień13 - 40
- 2010, Sierpień17 - 65
- 2010, Lipiec8 - 42
- 2010, Czerwiec17 - 56
- 2010, Maj14 - 57
- 2010, Kwiecień12 - 63
- 2010, Marzec18 - 119
- 2010, Luty9 - 40
- 2010, Styczeń15 - 108
- 2009, Grudzień15 - 75
- 2009, Listopad11 - 15
- 2009, Październik7 - 8
- 2009, Wrzesień9 - 10
- 2009, Sierpień12 - 10
- 2009, Lipiec19 - 11
- 2009, Czerwiec15 - 12
- 2009, Maj13 - 20
- 2009, Kwiecień16 - 27
- 2009, Marzec7 - 14
- 2009, Luty10 - 11
- 2009, Styczeń14 - 14
- 2008, Grudzień11 - 28
- 2008, Listopad18 - 59
- 2008, Październik18 - 23
- 2008, Wrzesień20 - 22
- 2008, Sierpień18 - 23
- 2008, Lipiec14 - 25
- 2008, Czerwiec14 - 36
- 2008, Maj14 - 22
- 2008, Kwiecień15 - 24
- 2008, Marzec14 - 25
- 2008, Luty16 - 8
- 2008, Styczeń13 - 17
- 2007, Grudzień10 - 5
- 2007, Listopad2 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Moje zdjęcia
Dystans całkowity: | 20147.01 km (w terenie 4756.61 km; 23.61%) |
Czas w ruchu: | 670:59 |
Średnia prędkość: | 18.68 km/h |
Maksymalna prędkość: | 76.20 km/h |
Suma podjazdów: | 31699 m |
Suma kalorii: | 20000 kcal |
Liczba aktywności: | 317 |
Średnio na aktywność: | 63.56 km i 3h 35m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
80.00 km
5.00 km teren
04:20 h
18.46 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:Mongoose Rockadile LE
Ognisko na Grochowicznej - czyli zakończenie sezonu...
Sobota, 6 października 2012 · dodano: 07.10.2012 | Komentarze 1
... a jak wiadomo nowy sezon zaczął się dzisiaj :DOsób nie liczyłem, bo było ich tak wiele, że chyba moje liczydło by nie podołało ;).
Jak się spodziewałem, przyjechała grupa wzajemnego wsparcia wycieczkowego i czasami też dętkowego;)
Nie będe wymieniał, bo nie chce kogoś pominąć. Lepiej uczynić równouprawnienie i pominąć wszystkich.
Zjedliśmy kiełbaski, niektórzy wypili jeszcze napój słodowy z dolnej fermentacji;) i pośmialiśmy trochę, oraz jak się okazało, również pogadaliśmy :O (i to nie tylko o rowerach).
Dzięki Michał, że powiedziałeś, że niejeden chciałby mieć takie półdupy zza krzaka:D Teraz to mnię duma rozpira :D
Dzięki wszystkim za jazdę i fajną atmosferę.
Parę zdjęć:
.jpg)
.jpg)
Wcześniej byłem jeszcze w Czudcu szosowo.
Kategoria Moje zdjęcia, Po zmroku
Dane wyjazdu:
41.00 km
35.00 km teren
h
km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:Diamondback xts moto
Cyklokarpaty w Sanoku 2012 - Mieszkać tam i nie jeździć, to grzech!
Sobota, 22 września 2012 · dodano: 30.09.2012 | Komentarze 2
Cyklo jak to cyklo, bardzo dobre maratony i trasy górskie. Gdyby jednak ktoś myślał, że na podkarpaciu się nie da mocniej pocisnąć, to niech wpada na kolejny cykl maratonów za rok. Warto nawet samemu wybrać się z GPSem po śladzie maratonu. Emocje gwarantowane.Jak zwykle ruszyłem na maraton moim czołgiem do zadań specjalnie terenowych, który służy mi do przyjemnego zjeżdżania bez stresu o wylajtowany sprzęt. Rower po prostu zachowuje się jak ruskie ciągniki. Banalny w budowie jak one i tak samo łatwo usunąć w nim usterkę. Na szczęście obyło się bez awarii. Szkoda tylko że podczas wcześniejszej wyrypy poluzowała się śrubka L przy tylnej przerzucie i łańcuch wpadał między kasete i szprychy. Musiałem naginać na mniejszej zębatce, a to kosztowało sporo wysiłku, przy tym czołgu.
Na początku szybki start, chociaż po szosie policja i quady pilnowały tempa do ostrego startu i było dobrze. Później dopiero w skansenie (polecam skansen, bo jest duuuży i bardzo ciekawy)peleton rozkręcił się, a ja niestety zostałem nagle odcięty. Chyba za dużo dałem w palnik na początku, ale bez sensu zrobiłem, bo ja zawsze jeśli wyprzedzam, to na podjazdach w terenie lub zjazdach. Na szosie i szutrach to nie mam szans. Jadę jak ślimak, później jakoś się rozkręcam. Na początku dużo pchania, bo ktoś blokuje pół peletonu... Udaje mi się jednak jechać większość podejścia. Najlepiej jedzie mi się po magicznym 20tym kilometrze (zawsze muszę zrobić 20km by mi się włączył jakiś inny tryb). 20km to bardzo długi podjazd/podejście, gdzie już nawet zaczynam jechać i wyprzedzać pchających kolesi.
Wpadam do lasu i są zjazdy. Jak zawsze zostaję blokowany przez skromniej obdarzonych skokiem :P rajderów.
Jakimś sposobem zacząłem odrabiać straty. Szkoda że tak późno, bo do mety już kilkanaście km.
Końcówka z mistrzem zjazdów, czyli z Bogdanem Kułakiem ze Żbika Komańcza, bo jak na całkowicie sztywny rower, pocinał ostro w dół. Kolesie z fullami po 10kg powinni się od niego uczyć.
Niestety kamerka miała batery loł:p i nie dotrwała do najlepszego odcinka zjazdowego.
Wklejam kilka narcystycznych zdjęć i mojego gniota z maratonu.


Miejsce 27 w M2 i jakieś milion sześset sto dziewińcet w open. Czyli normalka :p
Kategoria Moje zdjęcia
Dane wyjazdu:
52.00 km
40.00 km teren
h
km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:Diamondback xts moto
Pchanie, spadanie, maseczka błotna i kąpiel w rzece :) - tak to nazwę.
Sobota, 21 lipca 2012 · dodano: 24.07.2012 | Komentarze 10
Kolejna edycja maratonu z Cyklokarpatów, czyli niepozorne Koninki.Pewnie byłoby znacznie przyjemniej, gdyby chociaż tego samego dnia przestał padać deszcz, ale na samym starcie niestety zaczął nawalać jeszcze mocniej. Temperatura jednak mi odpowiadała, a to że było błoto i kamienie, w sumie mi wisiało. Kolejny raz przekonałem się że jednak warto jeździć zimą, bo technika w takich warunkach podnosi się znacznie. Nie trzeba wcale się starać utrzymywać toru jazdy, autopilot robi to za nas nawet w najgorszym błocie. Ja skupiałem się raczej jakby tu jeszcze szybciej zjechać i się nie zabić :D

Na początku trasy dużo asfaltu, co mi się nie podobało za bardzo. Trudno, musiałem naparzać tym moim klockiem, a że kupiłem sobie pulsometr, to pokazywał on przez te pierwsze kilometry asfaltowe tętno jakieś 210-204. Dopiero po paru km rozjazdu tętno zeszło do przepisowych 170-180 i tak już się utrzymywało przez większość trasy.

Szkoda tylko, że znowu góry przykryła mgła i chmury i nie było często widać nawet pod co się wjeżdża. (Znowu, bo 3 raz jestem tam w okolicach i nigdy nie jechałem tam na sucho).

Nie pamiętam za wielu szczegółów z trasy, bo jakoś nie mam pamięci do takich szybko przemijających obiektów;)
Wiem tylko, że podczas maratonu było bardzo dużo błota, wody, kamieni, ogólnie wilgoć zewsząd i wszędzie.
Na początku trasy przejazdy przez tartaki, rzeczki i ogólnie jak dla mnie, za dużo asfaltu po starcie, ale musiało tak pewnie być, bo przecież trzeba było gdzieś rozciągnąć stawkę.

Absolutnie najlepszy zjazd tego dnia, to był stromy kamienisty odcinek z Ćwilina. Rower na tym zjeździe został należycie wykorzystany. Niestety podczas zjazdu jakieś drzewo złapało mi za manetkę i urwało ten mniejszy cyngiel i miałem utrudnione zmienianie biegów.
Na dole okazało się, że złapałem kapcia na przód, a podczas wyciągania dętki jeszcze urwałem w niej wentyl. Założyłem nową i zaraz złapałem drugiego kapcia. Nie wiem co to było. Chyba jakiś mały kolec w oponie, albo po prostu założyłem dziurawą dętkę...
Czekałem z pół godziny na jakiś ratunek. Zacząłem nawet łatać dętkę, ale wszystko było w błocie i klej nie miał szans załapać. Wkurzony napompowałem oponę ile się da i zjechałem jak najszybciej ile się dało. Niżej prowadziłem już rower i pewien kolega pożyczył mi dętkę. Dzięki niemu przeżyłem :P (było to na 33km)
Do mety dojechałem jak ostatni męczennik. Ale warto było poszaleć w takich warunkach. Szkoda tylko trochę roweru, bo nie mam sprawnej manetki.

Kategoria Moje zdjęcia
Dane wyjazdu:
225.00 km
50.00 km teren
h
km/h
Max prędkość:62.00 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:Mongoose Rockadile LE
Beskid Niski + Bieszczady czyli jak zawsze masakra...
Sobota, 7 lipca 2012 · dodano: 10.07.2012 | Komentarze 12
Bieszczady, wcale nie takie łatwe na rower...
Pobudka o 6.30 i budzę tez Kone. Mówił wieczorem ze będzie spał do 10, wiec mowie mu ze już 10. Nie miał zegarka wiec uwierzył.

Dopiero po śniadaniu dowiedział się ze dopiero po siódmej hehe.
Kolega w schronisku Mówił nam, ze najlepiej jechać sobie czarnym szlakiem do barwinka, bo jest fajnie w cieniu. No to pojechaliśmy. Mokro, w nocy były mgły, a do tego szło się w błotku bo o jeździe nie było mowy.





-Po co zbierać drewno, przecież tutaj jest :)

Długo pod górę, pod wieżę obserwacyjną, która okazała się nieczynna.

Zjazd asfaltem na przejście w Barwinku i zrobiliśmy zakupy. Wybór produktów chyba większy niż w Tesco :P.
Później pojechaliśmy asfaltem do skrzyżowania na Jaśliska. Podczas jazdy wstąpiliśmy do rzeczki Jasiołki. Ciężko było zakończyć pluskanie się w chłodnej wodzie, a w takim upale to najlepsza rzecz jaką można spotkać na trasie. Rowery tez zostały umyte z błota.


Zakupy w Jaśliskach. Dalsza droga to męka z gorącem i bąkami, których było strasznie dużo. W lesie mniej, ale na polach olbrzymia ilość. Rzucały się na nas, bo byliśmy jedynymi ofiarami na tym obszarze.

Chwilowa kąpiel w Jasiołce i dalej jazda na górę i Rezerwat Kamień.
(oczywiście że Kona pozuje)

Szlak jednak okazał się pieszy ;) Ale takie piesze są najlepsze na rower MTB.
Jedziemy i jedziemy...


Na szczęście to nie tędy ;)
Bardzo fajny singiel. Tak, cały dzień jechaliśmy tym singlem :D
Miałem przyczepioną butelkę 1,5 litrową na bagażniku do sztycy i ta o dziwo jakoś się trzymała, a zjazdy były czasami dość hardkorowe.

Butelka trochę drżała, aż po zdjęciu jej zauważyłem, że jeszcze kilka zjazdów, a by się przetarła...
Woda w tym dniu to największa wartość, szczególnie że nie mieliśmy tam na górze żadnego źródła wody.
Mijamy cmentarze z I wojny światowej:
Przejechaliśmy tez przez dość rozległe torfowisko:

Szlak po słowackiej stronie był lepiej oznaczony i przygotowany. Oni to jednak się starają. Tam gdzie jest błoto, kładli takie mosteczki z drewna, albo kawały drzew.
W końcu dojechaliśmy do przełęczy i przejścia granicznego w Radoszycach. Normalnie dziki zachód. Zero samochodów. Minęło nas za to 2 bajkerów.

Siedzimy sobie w miejscu gdzie było napisane żeby nie śmiecić... no i lud nie słuchał;)

Po krótkiej naradzie, wyszło, że jedziemy jeszcze chwilę szlakiem czerwonym i niebieskim aż do Nowego Łupkowa. Ta decyzja to był błąd.
O chyba nie za wiele osób chodziło tamtym szlakiem, więc było masę powalonych drzew, błota, ale w paru miejscach dało się nawet fajnie zasuwać. Pietro zasuwał, a Konę lekko odcinało, bo woda mu się skończyła. Myśleliśmy że jeszcze tylko trochę i zjedziemy sobie koło tunelu, ale tak nie było.
Słowacy jak już pisałem, dobrze znakują szlaki i nawet takie wypasione namiociki stawiają :D

Piotruś się cieszy z nowego domku :D

Zjechaliśmy tylko na Polską stronę i już zgubiliśmy nasz szlak. Coraz gorsze chaszcze. Przedzieramy się przez coraz wyższe trawska, coraz więcej pokrzyw, ostów i bąków. Spotykamy chyba 4 człowieka na tym szlaku. Albo to fatamorgana...
Pietro się wkurza, bo chyba za daleko zaszliśmy. Idziemy na przełaj. I to jest błąd. Chaszcze i trawa wysokie jak my i do tego powalone drzewa, do tego chmara bąków.
Jednym słowem aaaaa! spieprzamy szybko!
Piotrkowi puszczają nerwy (ale z niego to i tak niespotykanie spokojny człowiek), a Kona jak zwykle, nic nie pokazuje że mu źle. Drze do przodu. W końcu wyłazimy na tunel. Trochę ciężko zejść, ale są jakieś takie kaskady dla wody, jak schody, więc jakoś złazimy. Idziemy po murze oporowym tunelu. Niezbyt to bezpieczne, bo ściana ma ze 4-5 metrów wysokości i w razie potknięcia lecimy w dół do rowu odwadniającego.

(gdzieś w centrum zdjęcia widać głowę Piotrka)

Przypominam że cały czas nieśliśmy rowery, szliśmy szerokim na 30cm murkiem i jeszcze zabijaliśmy bączale. Czad :D
W końcu jakoś zeszliśmy na tory i jedna myśl. Spierniczać od tej całej chmary bąków! Jazda po torach i obok. Jak się okazało, szlak wychodził trochę dalej... ożesz kurde.
W Nowym Łupkowie wypasione bloczki, dużo młodych ludzi, ogólnie miejscowość jakoś nie bardzo pasująca jak na Beskidzko-Bieszczadzkie warunki. Niestety sklep zamknięty. Jedziemy praktycznie o suchych zbiornikach w poszukiwaniu wody i czegoś do jedzenia. Do Cisnej, czyli tam gdzie chcieliśmy, niestety nie dojechaliśmy. Za to znaleźliśmy zagrodę Chryszczatą, ale ceny nas powaliły. Bez komentarza.
Pod zagrodą planowaliśmy co dalej. Wiemy że jutro nie mamy szans zaliczyć podobnych terenów i jeszcze wrócić do domu na poniedziałek rano. Odpuszczamy jednogłośnie. Wcinam konserwę, Kona piwo i z tego wszystkiego rodzi się pomysł, żeby nie jechać już na Cisną, tylko jeszcze dzisiaj wrócić nocą do domu. No to ok :D
Pewnemu fajnemu psiaczkowi spodobał sie plecak Kony ;) he he he


Znajdujemy jakimś cudem sklep. Otwarte! jeee! (a było po 19) nakupiliśmy żarcia i picia na całą noc. Jeszcze pozostało nam tylko podjechać na przełęcz Żebrak i do domu.
Podjeżdżamy. Robi się już ciemno, cieszymy się że w końcu uwolnimy się od bąków i będzie chłodniej. Podjechaliśmy, ale nie ma gdzie zrobić ogniska.
Zjechaliśmy już po ciemku na dół aż na Rabe. Potem do Baligrodu. Tam w czołgu wyczaiłem łańcuch KMC8 :D
Wcinamy odpoczywamy i jedziemy aż do Huzelów. Tam o północy jakimś cudem udaje nam się rozpalić ognisko nad Sanem. (dobrze że pewna pani pożyczyła nam zapalniczkę).

Kiełbaska w końcu się upiekła i już koło 1 skończyliśmy jeść. Kona jako miszcz wędzarnik piekł najdłużej, ale za to jaaak:D
Ja wiozę swój napęd rakietowy:

Ten rozdział będzie się nazywał "walka z sennością". Po ponad 12 godzinach jazdy w terenie, szykowało się kolejne kilka godzin jazdy nocą do rana. Niestety organizm zaczynał już mówić "idź że spać chłopie, za dużo roweru na dzisiaj, żeby jeszcze nocą naginać".
Nocą jednak było bardzo fajnie, bo chłodek i ruch praktycznie zerowy. Kona i ja wystrzeliliśmy pod Zagórz i jakoś tak nam się dobrze jechało, że Pietro został gdzieś w Sanoku i pojechał sobie sam na Dydnię. Czekaliśmy na niego chyba ze 20 minut w Sanoku.
Kupiłem sobie napój energetyczny i nawet działał. Zasuwałem sobie raczej fajnym tempem, na zmianę z Piotrkiem. Na stacjach benzynowych jedyną potrzebą jak zauważyłem było piwo. Podchodzi spragniony jego mość, albo i nie mość i mówi nerwowym głosem: sześć żywców! prosz...
Kolejny też kupił ileś tam piw. Ludzie to kurde mają potrzeby o 2 w nocy. Zamiast spać, to jadą gdzieś po nocach jak debile;)
Nawalamy z Sanoka do Brzozowa, nawet dobrze idzie. Piotrek walczy z oczami, które chcą mu się zamknąć. Nogi się kręcą. Ciśniemy tempo, bo wtedy trudniej zasnąć. Przed Domaradzem Piotrek nie daje rady, bo senność go strasznie męczy. Dopiero w Jaworniku niebyleckim o 4 ileś tam, kupujemy po energetyku i jedziemy dalej. Jak się okazało, na Piotrka taki energetyk nie działa dłużej niż pół godziny.
Lutcza! Prawie dom. Już dawno jest jasno. Jakoś dotoczyliśmy się do domu. Jest prawie 7, więc wychodzi na to, że mieliśmy prawie 24h w siodle. Dojeżdżam do domu, nie chce mi się spać. Myję się jem coś i położyłem się spać... Spałem długo.
Czas jazdy będzie mi znany, gdy Piotrek mi poda.
Kategoria Dalekodystansowe, Moje zdjęcia, Po zmroku
Dane wyjazdu:
46.69 km
42.00 km teren
03:14 h
14.44 km/h
Max prędkość:52.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:Diamondback xts moto
Wyrypiasto wilgotna Wierchomla - Cyklokarpaty
Niedziela, 10 czerwca 2012 · dodano: 12.06.2012 | Komentarze 5
Chyba najlepsza miejscówka do jazdy enduro i ogólnie raj dla fulla. No chyba że ktoś lubi tylko podjazdy;)Wyjazd z rana, czyli pobudka o 4. Zbieramy się pod serwisem. Ja, Asia, Marek i Piotrek.
Pakujemy nasze wypucowane maszyny gotowe na świeżą porcję beskidzkiego błota...
Wyjazd o 5;30. Jazda idzie dobrze. Po jakimś czasie docieramy do Wierchomli. Składamy rowery. Zapisy i w końcu start.
.jpg)
Ja już wiedziałem od razu, że na fullu nie będę miał łatwo jeśli chodzi o podjazdy, ale czego się nie robi, by sobie pozjeżdżać:D A tutaj jest gdzie i to jak.
Rower wypucowany i świeci się jak świeżo polakierowany :P
Piotrek pompuje dopiero co załataną dętkę, a łatał skrupulatnie pół drogi samochodem. Troszkę się zmartwił, bo musiał jechać na wyższym ciśnieniu no i nie było już tak komfortowo.
Na starcie już ktoś wypierniczył i zablokował cały peleton. Ale jakoś się przetoczyła nasza gromadka. Zaczął się podjazd, który miał chyba 10km. To wyssało ze mnie większość sił, a do tego było mi za gorąco (DB generuje bardzo dużo ciepła i to tajemnica wytrzymałości zimą). Modliłem się o deszcz:P
Na górze moje modły zostały wysłuchane, ale wyprzedziło mnie sporo osób na podjeździe.
Na zjazdach nadrabiałem straty. Oponka przednia Dart trzymała rewelacyjnie. Tył z Cinder latał bardziej, co było zabawne. Przynajmniej miałem pewną przyczepność z przodu, co podbudowało mnie psychicznie.
Na pierwszym zjeździe już wyprzedziłem kilka osób, potem jeszcze dokręcałem i mijałem pierwsze ofiary snejków i gleb, których było tam bardzo dużo. Niektórzy łapali i po 3 razy.
160/160 pozwoliło mi na szaleńczą jazdę w dół, ale co jakiś czas zostawałem blokowany przez kilka osób. Jakoś udawało się wyprzedzić i dalej w dół.
Na jednym zjeździe jechał ze mną Kamikadze (w zasadzie to kilka razy jechaliśmy razem). Już wiem czemu ma taki pseudonim...
Jeden koleś wypierniczył przed nami i w ostatniej sekundzie zdołał uciec nam sprzed rowerów. Strach pomyśleć co by było gdyby nie zdążył.
Trasa była bardzo wilgotna. Błoto było wszędzie. Dobrze że jego konsystencja była bardzo płynna, bo inaczej udupiło by wszystkich już na pierwszym podjeździe.
.jpg)
Miałem w rowerze taką strzykawkę z olejem przyczepioną zipami do ramy, a ze strzykawki szła rurka i kończyła się na wodziku przedniej przerzutki. To był mój system smarowania łańcucha na wypadek zaciągania. Sprawdziło się to. Co jakiś czas wciskałem strzykawkę i od razu strzelanie zanikało.
Trasa rewelacyjna, ale nie chcę powtarzać tego co chwalono na forum cyklokarpat, bo nie chce mi się :P Trzeba po prostu tam być.
Miejsce jakie zająłem to kiepścizna, bo dopiero 31 w M2, a aż 66 w open. Cieszę się za to z tego że w końcu sobie solidnie pozjeżdżałem, ale szkoda że nie mogłem wycisnąć więcej. Jednak błoto i nieznajomość terenu sprawiła, że czasami musiałem jechać asekuracyjnie. Cieszyłem się z tego że rower nie miał humorów i działał w takich warunkach jak na takiego czołga przystało. Amor i damper nie oparł się błotku i działał pięknie. Wielu osobom jednak porobiły się platformy i blokady... Szkoda amorów, szczególnie z anodą, bo chrom jest jednak bardziej odporny.
.jpg)
Ostatni zjazd był piękny. Pamiętam tylko szybką jazdę trochę singlami i to jak z Kamikadzem gubimy na chwilę trasę, ale wkurzeni wracamy i nadrabiamy na zjeździe. Zaraz potem kolega wpada w dużą kałuże, aż zatrzymuje mu rower i wpada głową w błoto gubiąc okulary. Ja też ledwo przed nim wyhamowuję.
Zjazd do mety to już istna dzicz i czysta adrenalina. Czuję że nie mam już prawie klocków z tyłu, więc przestaję hamować i drę przez wszystko jak się da. Nie omijam nic. Czad:D
Niestety czołg nie lubi asfaltu, a przed metą było go troszkę. Ślimaczyłem się strasznie. Przede mną jedzie Grzesiek, ale kurde, nie skręcił na metę :D
Dopiero po chwili się kapnął i nawrócił.
Na mecie zaczęło już padać coraz lepiej. Gigowcy mieli niezłą jazdę, szczególnie że pilot pomylił trasę i porobili więcej km. Zaczęło lać już coraz lepiej.
Później czekanie ma mycie rowerów i siebie. Nie zostałem na dekoracjach i na zmienionej w jakąś porażkę tomboli.
Ogólnie polecam edycje Cyklokarpat w Strzyżowie, Wierchomli (lub okolicach NS), Sanoka i oczywiście Komańczy, gdzie jeżdżą bardzo pozytywni ludzie. Ja lubię te edycje, bo tam można sobie fajnie pozjeżdżać. Miał być jeszcze maraton w Sabinowie, ale niestety odwołano tą edycję.
Kategoria Moje zdjęcia
Dane wyjazdu:
238.27 km
0.00 km teren
09:05 h
26.23 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:Cyco Fitness
Rekord nie pobity, ale ja czuję się pobity
Czwartek, 7 czerwca 2012 · dodano: 07.06.2012 | Komentarze 15
Pewnego dnia napisał do mnie Bartek, że jest pomysł, by zrobić taki pseudo wyścig szosowy, na tym co kto ma. Dystans około 240 km. No to jasne że się zgodziłem:D Jeszcze ekipa swoja. Pożyczyłem od Asi rower, wpakowałem mu oponki 32. Rower stał się taką mocniejszą szosówką, bo jednak ma amora, koła 28 i sztyca amortyzowana, która działa (moja dupa jest uratowana:P)Wyjazd około 5.30
Jechało mi się jakoś kijowo. Postarałem się jednak cisnąć, myśląc że jakoś się rozruszam. Pozycja na rowerze jednak nie jest dla mnie. Asi odpowiada, ale dla mnie za krótko, bo mostek już jest krótszy. Przez całą drogę bolały mnie lędźwie i to cholernie przeszkadzało w mocniejszym tempie. Postarałem się dać dupę maksymalnie w tył i ręce na końce rogów i było lepiej.
W Boguchwale od razu zdjąłem kurtkę, bo jednak za gorąco. Rano asfalty mokre, ale pogoda ok.
Jadę i jadę... no bo co tu można opisywać. Trasę każdy zna. Asfalt dośc dobry.
Przed Brzozowem dostaję kopa i cisnę długi czas około 40km/h, a dobra jazda kończy się w Sanoku, gdzie osiągam średnią 30km/h. Niestety nagle mi się odechciewa (może przez te cholerne dziury) i średnia systematycznie spada. Podjazd na serpentynę w Zagórzu nawet idzie sprawnie, ale nie ma powera.
Zjazd do Leska jest fajny :) Najgorzej jechało mi się do Polańczyka. Istna masakra. Zero mocy. Stoję i gapię na takie widoczki:
Wcinam co mam i jadę do Soliny. W Solinie zdjęcia na zaporze. Tam licznik wskazuje średnią już tylko 27.5km/h.

(niewyraźne, bo telefonem robiłem)
Idę wymęczony do baru przy wjeździe. Zamawiam schabowego, frytki i surówkę. Dobre było :)
Uzupełniłem jeszcze wodę i chwilę siedzę. Pada deszcz, zimno, a do domu daleko.
Napisałem SMSy do każdego, że jakby co, to siedzę. Ale niestety zrobiło mi się za zimno, a siedziałem z pół godziny. W Solinie było około 15stopni.
Zjeżdżam, a Bartek dzwoni, żebym wyszedł z baru. Niestety jestem już w Bóbrce.
Prozak dopiero w Zagórzu, Gunia też gdzieś niedaleko.
Jadę na Uherce, ale rezygnuję z trasy jaką wykreślił Piotrek. Normalnie naginam na Sanok przez Lesko.
W Lesku siedzę sobie przy pomniku z Kościuszką. Wcinam i odpoczywam.
Podjazd w Zagórzu idzie bardzo łatwo. Na górze dostałem speeda i drę 35-40km/h.

Sanok... Nuda, Ludzi masa. Normalnie jadę główną. San napakowany wodą, bo z zapory spuszczali.
Przy wyjeździe spotykam Tomka, gadamy i jadę:) Kilka km dalej spotykam Piotrka, ale tak samo jak Tomkowi, nie chce mu się jechać na zaporę. Obaj jadą na Serpentynę.
Szosa nudna jest, ale skręcam na Dydnię, bo kolejny raz nie zniósł bym tej całej Lutczy i całej tej drogi jeżdżonej tryliard razy:P
Wara, Nozdrzec, masakryczny asfalt, a raczej idealne dziury. Jakby ktoś je specjalnie zrobił. Dobrze że nie jechałem szosówką...
Średnia spada przez te dziury. Jest chyba 26.4. No to dupa, byleby nie zejść poniżej 26, to będzie dobrze (tak sobie myślałem i kląłem na te dziury...)
Kilka razy łapie mnie deszcz, ale jadę w deszczu bo to w końcu darmowe chłodzenie :D
Staram się nie schodzić poniżej 27, bo wtedy jest bida:P
Dynów. Tragedii nie ma. Podjazd idzie nawet fajnie. Znowu jakiś przypływ sił i jadę 30-35. Harta mnie wykańcza. Tam jest cały czas lekko pod górkę i to czuć.
Piątkowa i Błażowa. Czyli prawie że dom. Wcinam Chałwę. Pierońsko nudny odcinek asfaltowy w Błażowej. Ten odcinek ryje banie, bo widać koniec, ale jest on daleko i jakoś km nie uciekają. Jak w jakimś koszmarze rowerowym :P
Borek... próbowałem się hipnotyzować przednim kołem, ale nie wyszło;)
Jakoś tak jest, że znane trasy męczą bardziej. Jednak psychika też w dużej mierze napędza rower.
Ogólnie jazda po płaskim to jest pikuś. Taki dystans na szosówce po płaskim to można rower 3 razy w tygdniu :P
Gorzej gdy są podjazdy. Nie ma tego rytmu. Ciężko sie jedzie.
Na trasie wkurzały mnie samochody z pierwszą literą W na rejestracji... W Polańczyku roi się od Warszawiaków. Szkoda że kultury jazdy to oni tam nie przemycają;)
Plan wykonany, bo dystans jest prawie taki jak miał być, ale niestety nie pobiłem mojej 250.
Kategoria Dalekodystansowe, Moje zdjęcia
Dane wyjazdu:
47.50 km
4.00 km teren
01:55 h
24.78 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:Mongoose Rockadile LE
Takie tam małe rozruszanko po okolicy.
Niedziela, 27 maja 2012 · dodano: 27.05.2012 | Komentarze 1
Miałem jechać na maraton w Strzyżowie, ale nie chciało mi się wstawać rano. A po drugie, to mało kasy mi zostało, więc nie wybrałem się. Wierchomla to już co innego;) Na 100% bede, choćby niebo srało żabami:DDzisiaj zobaczyłem troszkę sarenek i jelonków z bliska:



Ładne stworzenia :D
Trasa taka, że zasuwałem sobie pod górę i w dół.
Kategoria Moje zdjęcia
Dane wyjazdu:
91.95 km
42.00 km teren
06:47 h
13.56 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:Diamondback xts moto
Największe zapupie Polski, czyli Lasy Pogórza Przemyskiego - polecam gumiaki SPD!
Sobota, 26 maja 2012 · dodano: 27.05.2012 | Komentarze 6
Kto nie był, polecam. Szczególnie pasmo Jamnej ;) he he...Gumiaki kiedyś zrobimy!
Uwaga, zaczynam opis jakże tej pięknej wręcz epickiej wyprawy do miejsca ciszy...
.jpg)
Rano przyjeżdża po mnie samochodem Paweł i Tomek. Jakoś udaje nam się upakować mojego czołga w Yarisie. Idealnie się zmieścił :)
Jedziemy przez Dubiecko itd. Tam nagle wszyscy zaczęli wyjeżdżać na drogę, co powodowało przypływ złych emocji ;)
Po dojechaniu na miejsce, zaparkowaliśmy przy cmentarzu w Przemyślu. Tomek tak zaplanował i udało się. Składam rower i jazda na Kopiec Tatarski. Od razu podjeździk. Fajnie szło.
.jpg)
Ogólnie cały ten dzień miałem aż nadmiar mocy.
Tempo było w sam raz. I dobrze, bo szło mało wody i jedzenia.
.jpg)
Mieliśmy masę czasu, więc można było pozwolić sobie na częste postoje i robienie zdjęć.
.jpg)
Wjechaliśmy na czerwony szlak, potem na niebieski.
.jpg)
Podczas jednego zjazdu gramoliła się jakaś grupka dzieciaków i to chyba jedyna "ludź" jaką spotkaliśmy na tym szlaku.
Dalej szlak zaczął nas troszkę wkurzać, bo leżało sporo drzew, a jedne nawet troszkę większe;)
.jpg)
Dalej szlak zrobił się już dobry i w dodatku singielek :D
Nie ma to jak wydeptane ścieżki przez hardkorowe babcie, podążające do Kalwarii Pacławskiej ;)
Co jakiś czas przydarzają się jakieś badyle, zakrzaczenia, ale ogólnie szlaczek bardzo zacny.
.jpg)
.jpg)
To jest to droga na Szybienice, gdzie jest super widoczek jako wizytówka tego dnia.
(Widoczek z tego miejsca jest na początku wpisu)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
Wcinamy tam co mamy, podziwiamy tereny, a ja marudzę o tym, że na Ukrainie jest źle, że na Białorusi jeszcze gorzej. Ale przecież rowerem można jechać. Szkoda mi tylko ludzi kurde. Przecież tam też żyją bajkerzy, którzy nie mają tak dobrze (bo mamy jednak dobrze) jak my.
Zjazd po trawie, ale w złą stronę. Potem nawrót. Dalej już dobrą stroną.
Oglądamy sobie wypasione stadko sarenek. Trzeba przyznać że mają luksusowy apartament. 4 stawy, drzewka dla cienia i duuużo trawki. Do tego ogrodzone od wszelakiego zębiastego zła, które czai się w lesie.
.jpg)
Jeszcze w dół koło domu (ja się trochę zapędziłem) i znowu wdzieramy się szlakiem po trawie. Szlak jest, ale tor jazdy dowolny. Co za udogodnienie ;) Nic tylko korzystać...
Wjeżdżamy mozolnie po trawie, aż pod las, gdzie jedziemy równie dobrą trasą;)
Za lasem... kurde, co tam było za lasem? Mam jakąś dziurę czasową. Aa to był singiel leśny. Gdzie po wyjechaniu ukazał nam się taki oto widoczek:
.jpg)
.jpg)
.jpg)
Dalej szlakiem, który później sobie odpuściliśmy (bo tak!). Znaleźliśmy się w lesie na fajnych drogach w dół. Niestety tylko w dół i to jeszcze zawróciliśmy.
Zaczęliśmy szukać dobrej drogi. Paweł wyjął swoją podróżną apteczkę, czyli GPSa (przyrząd, który nieraz uratował nam tyłki)
Wyznaczył cel "tam gdzieś jest dróżka". No to drzemy przez kolcowane chaszcze i to jeszcze stromo w górę.
.jpg)
Po wydostaniu się, załapaliśmy się na kolejną ciekawą dróżkę, której nie było, a ktoś nazwał ją szlakiem...
Paweł znowu poratował Giepeesem. Jakiś enduro-dziadek z jego 60tką, wyznaczył nam trawiastego singla. Zjechaliśmy z bananami na naszych enduro fejsach :p
Ja dostałem dodatkowo dwa wkłucia od ostrych róż...
.jpg)
Na postoju napełniliśmy bukłaki. Niektórych to suszyłooo... że hej;)
Dalej przejazd przez rzeczkę :D
.jpg)
Później fajny szutrowy podjazd pod Kalwarię.
.jpg)
.jpg)
Na szczycie Paweł robi zdjęcie zza autokaru, który akurat wbił sie na kadr.
Podjeżdżamy sobie na połoninkę Kalwaryjską. Mijamy grupkę trekkingowców oraz jednego quadowca ze straży granicznej.
.jpg)
Szybki zjazd trawką i po chwili Tomek łapie kapcia...
.jpg)
Mieliśmy łącznie 5 dętek, a ja z 10 łatek, więc nie byłoby biedy w razie kapciobrania;)
Jesteśmy kilkaset metrów od granicy z Ukrainą.
Po wsi jaka tam była, został tylko stary przedwojenny cmentarz... Większość grobów pozarastała, a zostały tylko te z nagrobkami. Tu kiedyś było życie... Po wojnie wszystko się zmieniło.
.jpg)
.jpg)
.jpg)
Zaczynamy podjazd na Suchy Obycz. Ciągle w górę. Co jakiś czas ambony. Czasem jakieś większe. Chyba schrony dla SG w razie niepogody.
Jedziemy i jedziemy... i przejechaliśmy szczyt :P
Wracamy, ale nie ma po co, bo wjazdu nie ma. Są tylko krzaczory i trawa. Suchy Obycz niezdobyty.
Zjeżdżamy troszkę szlakiem do Arłamowa. Hotel jest w remoncie. My za to jemy sobie obiadek na szuterku przy zajeździe.
Kociołek, polecam, Magda Giesler :P ( i figlarny bazgroł)
Ja wcinałem na zimno, tak jak lubią ludzie pólnocy;) Tomek i Paweł na ciepło, grzane na turbo enduro kuchence ;)
Nadciągają czarne cumulusy, a dokładnie stratocumulusy, czyli będzie mokro.
.jpg)
.jpg)
Zjazd na absolutnie rewelacyjną Jamną! Gdzie szlak to wprost raj dla takich pokręceńców jak my:D
... tak sobie to wyobrażaliśmy. Rzeczywistość jednak przerosła nasze oczekiwania. Po prostu za duży hardkor. Ja rozumiem trochę błotka, ale nie aż tyle.
.jpg)
.jpg)
Chyba woda tam nie odpływa...
.jpg)
Po przetaplaniu się nieznanego mi dystansu, zaczęła się ulewa. No to jesteśmy w mokrej, błotnej i zimnej czarnej dupie. Idealne miejsce na deszcz.
Leje, leje, a jakiś... ktoś napisał żeby nie zbaczać ze szlaku. Ale trzeba się ratować. Zjechaliśmy, ale faktycznie, nie da się nawet zboczyć ze szlaku. Wszędzie gęstwina i kłujące krzaczory. To miejsce miało status parku krajobrazowego, więc jeśli jakieś drzewo się złamało, tak pozostało. Wszędzie leżały gałęzie.
.jpg)
.jpg)
(widzicie krople deszczu?)
Decyzja jest prosta. Albo drzemy w dół, albo jedziemy dalej, albo wracamy:P
Przegłosowaliśmy samych siebie i wracamy.
Paweł w szale, wpakował się w niezłe bagno :D
My zresztą też mamy całe buciki napełnione wodą. Pchamy te nasze kolubryny.
W końcu do głowy przychodzi nam pewna myśl...
A gdyby tak mieć Gumiaki SPD? To byłby dopiero super szlak :D
Już widzę tę reklamę: Gumiaki SPD Jamna - twój dzień, to błotny dzień!
Po odwrocie, udajemy się asfaltem na Arłamów i mijamy po raz drugi grupkę trekkingowców.
Za Arłamowem bajkowy ponad 10 kilometrowy zjazd w pięknej scenerii. Po obu stronach las, dzicz, a pod kołami asfalt. Żadnych domów, żadnych słupów.
Dojeżdżamy do takiej ładnej miejscowości Makowa. Strasznie mi się spodobała. Jakaś taka bajkowa.
Ostatnie podjazdy i jeden większy. Serpentynka. Co jakiś czas pada deszcz. Jeszcze tylko zjazd do Przemyśla.
Siadamy na chwilę na kole jednemu bajkerowi, który chyba nie wie co to przerzutka. Ciągle 3x7 i kadencja chyba ze 30.
Jeśli to czytasz, to prosimy, używaj przerzutek chłopie! Albo załóż napęd single speed.
Mokro wszędzie, ale drzemy. Zatrzymujemy się w Kłokowicach przy barze 8 kamer ;)
Wcinamy co mamy i dalej jazda mokrą, zimną szosą. Jest 13 stopni.
Po dotarciu, szukamy myjni samoobsługowej. Myjemy rowery i powrót. Pakujemy rowery i jazda do domu.
Dzięki za jazdę.
Kategoria Moje zdjęcia, Dalekodystansowe
Dane wyjazdu:
63.90 km
55.00 km teren
02:43 h
23.52 km/h
Max prędkość:46.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:Mongoose Rockadile LE
Wielka kuweta i rakiety Hitlera w tle
Niedziela, 13 maja 2012 · dodano: 14.05.2012 | Komentarze 12
Cyklokarpaty, czyli tutaj dowiesz się co to jest prawdziwe kolarstwo górskie. Ale nie tym razem. Tym razem dowiesz się co to jest prawdziwe kręcenie na prawie że maksymalnym pulsie i to bez możliwości zjedzenia czegokolwiek. No chyba że na bufecie :PPustków Osiedle, czyli miejscowość obok której w lesie jakieś 70parę lat temu niejaki Adolf H. postanowił pobudować sobie wyrzutnie rakiet V1 i V2.
My tamtędy jechaliśmy i co niektórzy nawet widzieli rakietę (np. ja), reszta była zmęczona i widziała tylko piach i gałęzie :P

Hehehe, taką minę miałem po fajnym piachowym podjeździe, gdzie uciekłem dość sporej grupce zakopanej w piachu

Start ostry faktycznie był ostry. Od razu rozpędzenie do ponad 40km/h na prostej i tam właśnie miałem swój vmax, bo później nie było za bardzo kiedy.
Cała trasa płaska, z niewielkimi hopkami i podjazdami w piachu. Piach symulował podjazdy, bo jechało się równie ciężko, tyle że przynajmniej każdy miał równe szanse pomimo różnicy masy rowerów. Dookoła mnie same sidy, reby, foxy, a ja tylko XCRek;) Cóż, rower miał być wycieczkowy, a jednak znalazł ściganckie zastosowanie.
Jakiś taki dziwny jestem... (Asia mówi, że mam minę jak agent z matrixa)
Na początku widzę, że jedzie Włochaty, więc zmotywowało mnie to do przyciśnięcia w pedał i powyprzedzałem kilkanaście osób zaraz po wjechaniu w teren. Jakoś nie bardzo chciało mi się wyprzedzać. Prawdziwe okazje do wyprzedzania miałem w kopnym piachu.
Nauka jazdy w kopnym śniegu zimą, nie poszła na marne. Czułem się 100% pewnie w takim czymś i zawsze udawało mi się dość szybko pokonać piach bez podpierania się, czy śmigania na boki z rowerem.
Gdzieś na 26km uświadomiłem sobie, że jeszcze w cholere kilometrów przedemną, a ja już ledwo zipię, średnia na liczniku prawie 26km/h (to się zdziwiłem.
Trudno, owkurzałem się na batonika, że nie mogę go otworzyć, ale w końcu rozerwałem i jakoś wciąłem. Od razu poczułem jakiś przypływ mocy. Tętno się uspokoiło i teraz myślałem tylko, żeby się utrzymać w tej pozycji jaką wywalczyłem wcześniej. Bukłak się przydał, bo mogłem trzymać rurkę zaciśniętą zębami i co jakiś czas popijać bez używania rąk.
Po kryzysie gdzieś na 40którymś kilometrze, przyszła moc i powyprzedzałem tych którzy mijali mnie wcześniej. Jakoś tak wyszło, że później dużą część trasy jechałem zupełnie sam. Dawało mi to więcej mocy, bo nie było presji i nie musiałem uważać na innych, tylko zasuwałem sobie jak chciałem.
Czym dalej tym lepiej mi się jechało. Niestety jakieś 4km przed metą poczułem burczenie w brzuchu i już nie było takiej mocy by zasprintować na mecie.
Poddałem się z kolegą na cannondale. Na zdjęciu jadę przed nim, a w rzeczywistości cały czas się tasowaliśmy.

Trochę byłem zły na rower, w sensie konstrukcji HT, bo na dużych dziurach nie dało się dokręcać, a fullem spokojnie mogłem pedałować nawet po telewizorach.
Ale takich prędkości nie wydarłbym chyba fullem, chociaż kto wie...
I tak się cieszę, bo w M2 jak na moje możliwości wylądowałem chyba nieźle, biorąc pod uwagę zacofanie sprzętowe.
21 w M2 i 50 open mega.
Bo nie oszukujmy się, lekki drogi rower to podstawa wygranej dla większości śmiertelników. Chyba że jest się jakimś mutantem genetycznym, lub trenuje się 100h tygodniowo, to wtedy można przejechać to i na hulajnodze:P
Razem z nami, czyli Markiem i Asią, przyjechał też Piotrek (kona), ale nie startował, bo nie miał funduszy. Za to przejechał się z numerkiem i pojadł bananów :P
Asia zajęła 2 miejsce w Hobby K2 :)
Kategoria Moje zdjęcia
Dane wyjazdu:
71.00 km
15.00 km teren
03:53 h
18.28 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)
Rower:Mongoose Rockadile LE
Kopalina, czyli popularnie zwana Żarnowa
Niedziela, 29 kwietnia 2012 · dodano: 30.04.2012 | Komentarze 6
Przyjemna, choć gorąca trasa z Markiem i AsiąDodaję kilka innych zdjęć. Mam jeszcze taki mały filmik ze zjazdu, ale dodam później.
.jpg)
.jpg)
.jpg)
Widoczek na część górek po których będziemy jeździć już niedługo :)
Kategoria Moje zdjęcia